niedziela, 3 czerwca 2012

8.


Meredith wyszła, zostawiając mnie ze wszystkim samą. Nie miałam jej tego za złe, wręcz przeciwnie. Niektóre sprawy musiałam przemyśleć sama. O pewnych incydentach nawet moje przyjaciółki nie zdawały sobie sprawy. Wolałam być ostrożna. Tak, wciąż mi zależało na opinii. Mimo, iż nie można mnie już nazwać królową szkoły, dbałam o reputację. Jak mawiała moja mama:  Łatwo coś zepsuć, jednak znacznie trudniej odbudować. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że trzymałam się tej zasady przez pół życia. Nawet w tym momencie nie żałowałam tego, że pomiędzy mną a Damonem zrodziło się jakieś głębsze uczucie. Nie miało znaczenia to, że okłamywał mnie on przez tak długi czas. Kto wie, jakby wszystko skończyło się teraz? Gdybym nie pomyślała o tym, aby spróbować nawiązać z nim kontakt być może nie byłoby go tutaj. Wciąż żyłabym w gorzkiej nieświadomości, a tymczasem on bawiłby się w najlepsze. Mimo to nie byłam na niego wściekła. Niby za co? Przecież przez te kilka miesięcy dryfował sobie pomiędzy jawą a snem. Doświadczyłam niemalże tego samego, co on, więc wiedziałam jak się może czuć. Wbrew pozorom bycie duchem nie należało do najprostszych. Nie mogło się wykonać nawet najprostszego ruchu. Na nic zdawał się krzyk. „Kocham Cię” czy „Nienawidzę cię od zawsze” nabierało zupełnie innego znaczenia. Bóg bez żadnego uprzedzenia sprawił, że wszystko traciło swój niebanalny sens. Obserwowałam wszystko „z góry” niczym widz w kinie. Każdego dnia spoglądałam na zbolałe twarze bliskich. Nie potrafiłam wywołać uśmiechów na ich twarzach. Byłam zwyczajną mgiełką, która mogła zostać rozerwana przy najlżejszym podmuchu wiatru. Nie zasłużyłam na to, jednak sprawiedliwość na tym świecie nie istniała. To właśnie nazywa się poświęcenie. Tak, umarłam dla Stefana i Damona, a tymczasem jak oni to potraktowali? Może i przez pierwsze kilka tygodni relacji pomiędzy nimi uległy zmianie, jednak po dłuższych czasie znów wszystko wróciło do normy. A przecież tyle kosztowało mnie posunięcie godne samej Katherine von Swartzchild. Przynajmniej moja śmierć nie była zwykłym przekrętem. Siedziałam w kuchni bezczynnie, dopiero szczękot przekręcanych w zamku kluczy wyrwał mnie z odrętwienia. O nie. Skrzywiłam się odruchowo, momentalnie sztywniejąc. Właśnie za chwilę miałam rozpocząć negocjacje. Kto wyjdzie na tym lepiej? Jeszcze się okaże.
- Elena! – odwróciłam się, słysząc swoje imię. Widząc rozgniewaną twarz ciotki miałam ochotę pierzchnąć stąd jak najszybciej. Może iż reguły była kobietą wyrozumiałą, jednak nie tym razem. Starała się zastępować mnie i Margaret matkę, ale nienajlepiej jej to wychodziło. Nie mogłam mieć o to żalu, powinnam się cieszyć, że ktoś w ogóle chciał nas przygarnąć. W głowie układałam po raz kolejny nieco sztuczne przeprosiny.
- Odłóżmy to na potem – mruknęłam, w duchu licząc, że kobieta przystanie na moją propozycję. Co prawda tłumaczyłam się jej już w ten sposób wiele razy, jednak może i teraz się uda? Nie wahałam się też podszepnąć kilka miłych słów, gdyby zaszła taka potrzeba. Widząc, że ciotka kręci przecząco głową, opadłam na kanapę. Świetnie, jestem uziemiona.
- Dlaczego chociaż raz nie możesz zachowywać się tak, jak przystało na twój wiek? – tego chwytu używała zawsze, nieważne czy chodziło o przedłużające się spotkanie ze znajomymi czy gorsze oceny. Powinnam raczej dziękować, że tak się o mnie martwiła, jednak nie potrafiłam. Czy to źle?
- Mam dziewiętnaście lat, czy to takie złe, że chcę się usamodzielnić? Sama nieustanie mi jęczysz nad uchem, że… – urwałam w połowie zdania. Nawet nie zdawałam sobie sprawy jak bardzo przypominałam taką rozkapryszoną nastolatkę.
- To nie znaczy, że masz znikać z domu na całą noc, bez słowa! Nawet nie masz pojęcia jak bardzo martwiła się o Ciebie Margaret – ach tak, moja mała siostrzyczka. Na dobrą sprawę to właśnie ona była dla mnie najważniejszą z rodziny. Uwielbiałam z nią rozmawiać, ufałam jej do tego stopnia, że powierzałam jej większość swoich sekretów. Przecież nie miałam zamiaru wciągać małego dziecka w świat wampiryzmu, aż taka podła jeszcze nie byłam. – Czasami odnoszę wrażenie, że w ogóle mnie nie szanujesz, Eleno. Powinnaś wziąć pod uwagę to, że nikt inny nie kwapił się, aby przygarnąć was pod swój dach.
Świetnie, a więc teraz będzie wypominała wszystko po kolei? Nie przepadałam za tym tematem, rozmowy o śmierci rodziców przecież nigdy nie należały do najłatwiejszych. Dlaczego Judith, niby mimochodem, znów chciała mi udowodnić jaka to okazała się wspaniałomyślna.
- Bardzo mi miło, że mam w rodzinie same oczytane osoby. Szkoda tylko, że jedna z nich nie potrafi przestać mnie pouczać. Jeżeli wciąż myślisz, że zastąpisz mamę – mylisz się. Z pewnością poradziłaby sobie ze mną lepiej. Bo przynajmniej mnie znała, a nawet jeśli nie, chciała tego. W przeciwieństwie do Ciebie. Poza tym, powiedziałam, że chcę porozmawiać potem –mruknęłam poirytowana i nie czekając na odpowiedź, skierowałam się w kierunku schodów. Słyszałam, że ciocia wykrzykiwała coś do mnie na temat szlabanu. Zdążę się o nim dowiedzieć więcej, przecież nie byłaby sobą, gdyby w najbliższym czasie przestałaby mi powtarzać o zasadach. Pewnie jak zwykle skończy się na kilkutygodniowym zakazie wychodzenia z domu. Byłam w stanie to przetrwać, tym bardziej, że już niedługo miałam się spotkać ze wszystkimi znajomymi w liceum. Co do Salvatore’a – wystarczył jeden SMS, aby już po chwili siedział na parapecie. Dość szybko zjawiał się przy moim boku, wydawało się mi to nieco dziwne, ale to akurat jego stały nawyk. Pamiętam wiele takich jego odwiedzin, ajuż szczególnie ostatnie. Planował pozbyć się swojego brata, nie sądziłam, że nastąpi to tak szybko. Gdy w tamtym momencie pojawiłam się w pensjonacie i wyciągnęłam ten przebrzydły kołek ze Stefana, myślałam, że starszy z braciszków wścieknie się na mnie, w końcu zepsułam jego plan. Wiedziałam, jak bardzo nie lubił, gdy mu się przeszkadzało. Czy miało to jednak wtedy jakiekolwiek znaczenie? Co rusz dochodziło między nimi do rękoczynów, a tylko ja byłam wstanie uratować sytuację. Miałam teraz w głowie jeden, wielki mętlik. Czy postąpiłam dobrze, wybierając Damona? Może chcieć tylko wykorzystać moją pozycję, a potem znów zatonąć w świecie zabaw zakrapianych alkoholem. Biorąc pod uwagę to, co działo się w Mrocznych Wymiarach – jego bohaterstwo i odwaga przerastały wszystko. W życiu nie pomyślałabym, że czuł się tak winny tego, iż Stefano znalazł się w okropnym więzieniu. Szczerze wątpiłam w to, abym spotkała się dzisiaj z nim. Po prostu nie miałam na to ochoty, Meredith wystarczająco namąciła mi w głowie. Poza tym, szczerze wątpiłam, aby Judith wypuściła mnie teraz z pokoju. Była wściekła, zniknęłam na całą noc z domu. Nie powinnam się dziwić, jednak miałam już te dziewiętnaście lat. Nie musiałam informować jej o wszystkim. Dobrze, może i póki z nią mieszkałam powinnam zawiadamiać ciotkę o wyjściach, ale… Mniejsza o to. Wślizgnęłam się pod kołdrę z kubkiem herbaty w ręku. Znając wampira, równie dobrze mógł się teraz pożywiać jakąś pustą laleczką. Gdyby jednak dobrze się zastanowić: zrobiłby to mnie? Skoro wybrałam jego, nie Stefana, mógł zrezygnować ze swojego trybu życia chociaż trochę. Dlaczego się w ogóle łudziłam? Przecież gdybym tylko podszepnęła mu parę słów wyśmiałby mnie. Taki już miał charakter. I kto by pomyślał, że kochałam takiego egoistę? Cóż, istniało tylko na to jedno wytłumaczenie: Grzeczne dziewczynki lubiły niegrzecznych chłopców. Dobre sobie. Na dobrą sprawę wcale nie byłam taka święta. Tak, teraz nadszedł czas zwierzeń Eleny Gilbert, należało słuchać, przecież ona nigdy nie przyznawała się do swoich słabości. Przygryzłam dolną wargę, wpatrując się tępo w ścianę. Wracając więc do starszego z braci: z pewnością należał on do osób, które lubiły podboje. Dziewczyny same lgnęły do niego, nie mogąc uprzeć się jego urokowi. Poza tym, już jakiś czas temu wyrzekł się swojej miłości do Katherine. Mówił, że już mu jej nie przypominałam. Wciąż jednak chciał uczynić ze mnie swoją księżniczkę ciemności? Czy byłam na to gotowa? Z jednej strony, owszem – życie wieczne to dar, który tak naprawdę powinni dzierżyć nieliczni. Patrząc na to wszystko z innej perspektywy – nie byłabym wstanie pozostawić całą swoją rodzinę i przyjaciół w Fell’s Church. Już kilka razy znaleźli się na moim pogrzebie. Czy tym razem musiałabym postąpić tak samo? Po raz kolejny coś pozorować? Znów czekały mnie godziny przemyśleń, od zawsze chciałam tego uniknąć. Po jakimś czasie moim uszom dobiegło pukanie w szybę. Z zaskoczenia aż podskoczyłam na łóżku, o mało co nie wylewając napoju. Czy tylko część z moich znajomych potrafiła wchodzić przez drzwi? Zacisnęłam wargi w cienką linię, rzucając osobie wściekłe spojrzenie. Proszę mi wybaczyć, ale byłam zwykłym człowiekiem, nie miałam nadzwyczaj wyczulonych zmysłów i trudno rozpoznać mi, kiedy ktoś się zbliża. Owym gościem okazał się… Stefano, oczywiście. Jeszcze jego tutaj brakowało. Podeszłam do okna, ostrożnie je uchylając. Niepotrzebne skrzypnięcie i Judith zjawia się na górze. Pokręciłam z niedowierzaniem głową, mimo wszystko wpuszczając go do pokoju. Nie miałam serca tak go zostawić. Ostatnimi czasy nie odwiedzał mnie za często, więc zapewne miał jakiś interes. Przez moment spoglądałam w zielone niczym świeża trawa tęczówki szatyna. Doskonale pamiętałam naszą wspólną przeszłość, która była niemalże wspaniała. Gorące uczucie, które rozpalało nas oboje — doskonale to pamiętałam. Jeszcze do niedawna byłam niemalże pewna, że kocham Stefana, ponad życie, lecz nie potrafiłam zaradzić nic na to, że do jego brata żywiłam bardzo podobne uczucia. Cholernie za nim tęskniłam i mimo, że z początku, wszystko było tak beztroskie, teraz na powrót zapragnęłam stać się Jego prywatną księżniczką. Stefan był niezaprzeczalnie cudownym chłopakiem i wspaniałym przyjacielem, którego kochałam ponad wszystko, jednak Damon, mimo, iż różnił się znacznie od swojego brata również rozpalał we mnie uczucia, które na dobrą sprawę nie powinny ujrzeć światła dziennego.
- Naprawdę myślisz, że mamy o czym rozmawiać? – westchnęłam cicho. Wątpiłam, aby przeprosił mnie za to, co powiedział dzisiejszego ranka. Przecież był teraz zbyt zadufany w sobie. Wszystko, co robił uważał za słuszne. Może i w tym momencie nieco przesadzałam. Dlaczego jednak miałabym się o nim wypowiadać w pozytywny sposób? Zostawił mnie wtedy, kiedy najbardziej go potrzebowałam. Nie tylko on nie potrafił sobie poradzić z rzekomą śmiercią wampira, ja również. Dlaczego wszyscy faceci musieli być tacy sami? Czy to takie trudne: trwać przy swojej dziewczynie, której niewiele brakuje do tego, aby załamać się psychicznie? Chyba będę mu to wypominać do końca życia. O ile kiedykolwiek umrze. Już tyle razy wymykał się śmierci, że było to wątpliwe. Z zamyślenia wyrwały mnie słowa mojego towarzysza. Nie miałam ochoty go słuchać, jednak starałam się wykazywać chociażby cień zainteresowania. Inaczej kolejne spotkanie zakończyłoby się kłótnią.
- Nie chciałabyś dowiedzieć się czegoś o Damonie? – wypalił nagle. Ton jego głosu nie wróżył raczej nic dobrego, przynajmniej dla mnie. A więc teraz nawzajem zaczynali się szpiegować? Odetchnęłam głęboko. Raz kozie śmierć. Może warto poznać kilka faktów?

7.

PERSPEKTYWA MEREDITH
dwa dni wcześniej

Otworzyłam bagażnik, sprawdzając czy wszystko znajduje się na swoim miejscu. Wbrew pozorom, nie miałabym ochoty zawracać do Durham, będąc w połowie drogi do domu. Chociaż patrząc na to z drugiej strony, prawdopodobnie osiągnęłabym to, co chciałam. Rick kazałby mi po prostu dotrzeć do Fell’s Church, a sam zapewne wróciłby do miasteczka tydzień wcześniej. Tak, przez połowę wakacji skupiał się na swoich badaniach. Jakimś cudem dostał na nie fundusze. Tak, wiem, powinnam była się cieszyć z tego, że przynajmniej jemu się w życiu wiodło. Czym jednak jest świat bez odrobiny zazdrości? Każdy z nas popełniał w życiu błędy, podejmował decyzje, z których trudno się potem wyplątać.
 - Wróć ze mną - westchnęłam cicho, spoglądając na mężczyznę, który stał przede mną. Nie miałam zielonego pojęcia za co zasłużyłam na takie szczęście. Większość z nauczycieli raczej nie spoglądało na swoje byłe uczennice z miłością. 
- Dobrze wiesz, że nie mogę – wzruszył ramionami bezradnie. Tak, już znałam tą gadkę: „Przecież niedługo się zobaczymy”. Nie kłamał, zdawałam sobie z tego sprawę. Cholera, chyba zaczynałam zachowywać się jak te wszystkie nastolatki, które dostawały świra na punkcie swoich chłopaków. Przygryzłam dolną wargę, przyglądając się jego opalonej twarzy. Musiał to zauważyć, bo przysunął się do mnie na tyle, że dzieliły nas milimetry. Uśmiechnęłam się nieznacznie, muskając jego pełne wargi. Był chyba jedyną osobą, przy której zapominałam o tym, kim naprawdę byłam. Tą stalową łowczynią, która już kilka razy usiłowała nadziać Damona na włócznię. W tym momencie nie było powodów do wyciskania łez. W końcu nie rozstawaliśmy się na zawsze, prawda? Nie znaczyło to jednak, że nie ogarniała mnie tęsknota. Chyba to właśnie nazywało się prawdziwą miłością.
- Zadzwoń, kiedy dojedziesz. – najwidoczniej on również nie cieszył się z powodu mojego wyjazdu. Powinnam w ogóle dziękować za to, że zgodził się przygarnąć mnie na dwa tygodnie. Rodzice nie należeli do osób, które akceptowały takie związki. Jakiś czas temu, dziwnym cudem przekonali się jednak do starszego o jakieś siedem lat Alaricka. Wsiadając do samochodu, uświadamiałam sobie, gdzie tak naprawdę znajduje się moje miejsce na ziemi. Dopiero po pojedynku, który stoczyliśmy jakiś czas temu, zdałam sobie sprawę z tego, ile znaczy dla mnie ta mała mieścina. Czy nie powinniśmy dbać o nawet o najmniej znaczące szczegóły, zanim będzie za późno?

teraźniejszość
Zmrużyłam oczy, nie do końca wiedząc co się dzieje. Dopiero po dłuższym momencie zorientowałam się, że dzwoni moja komórka. Po prostu świetnie. Wróciłam zaledwie kilka dni temu, a już dzwonią telefony. Czyżby aż tak bardzo wszyscy się za mną stęsknili? Mimo wahania nacisnęłam zieloną słuchawkę. Słysząc wysoki głosik, wywróciłam teatralnie oczami. „Tak, też miło cię widzieć.” pomyślałam z sarkazmem. 
- Przestań dramatyzować, Bonnie – nie pierwszy raz uspokajałam rudzielca na „dzień dobry”. Była tak zdenerwowana, że nie potrafiłam jej zrozumieć. Tak, chodziło o Elenę. To nic nowego, przy tej dziewczynie należało mieć stalowe nerwy. Nie, żebym się nią nie przejmowała. Owszem, potrafiła tak kombinować, że aż szczęka opadała, jednak gdyby się tak wszystkim martwić, z pewnością można by przejść przedwczesny zawał. Zacisnęłam wargi w cienką linię, jeszcze przez moment wysłuchując lamentów czarownicy. Nie miałam teraz innego wyjścia, jak po prostu pójść do domu Gilbertów i zobaczyć o co tak naprawdę chodzi. Zazwyczaj robiła z igły widły, ale może tym razem chodziło o coś naprawdę poważnego? Zanim zatrzasnęłam drzwi, zostawiłam na stole małą karteczkę dla rodziców, tak na wszelki wypadek. Wątpliwe było, aby wcześniej wrócili z pracy, ale kto ich tam wie?

PERSPEKTYWA ELENY
teraźniejszość

Niestety, sierpień dobiegał końca. Wiązało się to z powrotem do liceum. Czekała nas ostatnia klasa, potem droga do college’u była otwarta. Nie należałam do osób, które myślały o swojej przyszłości. Teraźniejszość znacznie pogmatwała mi życie. Każda normalna osoba zastanawiała się nad wyborem szkoły, ale nie ja. Wolałam spędzać czas w Mrocznych Wymiarach czy też rozważać, którego z braci Salvatore mam wybrać. Ta druga sprawa mogła wydawać się rozwiązana, jednak nie do końca było to prawdą. Stefano nie zrezygnuje ze mnie, doskonale zdawałem sobie z tego sprawę. Damon również nie odpuszczał, taki charakter. Mimo, iż wczoraj dałam do zrozumienia, na którym z nich naprawdę mi zależy, drugi nie zastanawiał się nad przegraną. Na nowo rozpętałam wojnę pomiędzy dwoma braćmi. Jej skutki z pewnością będą tragiczne. Westchnęłam cicho, wystawiając twarz do słońca. Dzisiejszy dzień zapowiadał się wyjątkowo przyjemnie. Niestety, błogi nastrój nie udzielał mi się. Zirytowały mnie słowa młodszego Salvatore’a. Owszem, każdy miał prawo wyrażać własne zdanie, jednakże tym razem przesadził. Wchodząc do domu, przygotowałam się niemal na każdą możliwość. Długie kazanie miałam jak w banku, w końcu nie wróciłam na noc. Lepiej, abym nie mówiła, gdzie też podziewałam się przez resztę wczorajszego dnia. Ciocia Judith niespecjalnie przepadała za Stefano. Damona widziała może kilka razy, powinien zapaść jej w pamięć po pewnej kolacji, na którą się wprosił. Moja rozważania przerwała Merry, która tak naprawdę pojawiła się… znikąd? Cholera, powinnam być przyzwyczajona do takiego spontanicznego pojawiania się, w końcu byłam dość blisko z pewnymi wampirami
- Elena! – zmarszczyłam czoło, unikając wzroku przyjaciółki. Może i nieco w tym momencie przesadzałam, ale czy ona nie była przewrażliwiona? Chciała mnie pilnować na każdym kroku, traktując mnie przy tym jak małe dziecko. Przygryzłam dolną wargę, rozglądając się po salonie. Dookoła panowała grobowa cisza. Skoro Judith tak bardzo się martwiła to dlaczego nie została, aby prawić mi morały? 
- Tak, tak, wiem. Źle zrobiłam – nie czekając na upomnienie, przeszłam do kuchni. Mimo, iż mieliśmy dopiero wczesny ranek, zgłodniałam. W końcu nie byłam kimś nadzwyczajnym, po prostu człowiekiem. Ech, za to w tym miasteczku powinni chyba karać. Chwyciłam pudełko czekoladowych ciasteczek, po chwili wyciągając je w stronę mojej towarzyszki. Tak, musiałam jej wszystko wyjaśnić, a przy okazji dowiedzieć się kilku ważnych rzeczy. Ktoś najwyraźniej mnie uprzedził.
- Gdzieś ty do diaska była przez tyle czasu?! – Suarez* zawsze sprawiała wrażenie najpoważniejszej z naszej trójki. Zaryzykowałabym nawet stwierdzenie, że zachowywała się niczym matka. 
- Gdzie Judith? – zaczęłam nowy temat, nie odpowiadając na jej pytanie.
- Pierwsza zapytałam. Czy chociaż raz możesz traktować nas wszystkich poważnie? 
- Przecież właśnie tak jest – odparłam, wzruszając ramionami. Może i swego czasu poświęcałam więcej przyjaciołom, jednak każdy z nich doskonale zdał sobie sprawę z tego, że wiele rzeczy uległo zmianie. 
- Żartujesz sobie ze mnie? Dzisiaj dzwoniła do mnie Bonnie i wiesz co mi powiedziała? Była wczoraj u ciebie, pewna, że cię zastanie. Co się okazało? Że nikt nie ma zielonego pojęcia gdzie jesteś!
- Pozwolisz mi coś wytłumaczyć? – zacisnęłam wargi w cienką linię, krzyżując ręce na klatce piersiowej.
- Byłaś w pensjonacie, prawda? – westchnęła cicho Meredith. Skąd o tym wiedziała? Owszem, spotkałam się z nią niecałe pół godziny przed tym, jak udałam się do braci Salvatore. Czyżby jednak okazała się taka wszechwiedząca?
- Nawet jeśli... To miałam jakiś powód. Nie możesz mnie pilnować na każdym kroku. – wbiłam wzrok w podłogę, jeszcze raz przypominając sobie wszystko, co miało miejsce od wczorajszego wieczoru do dzisiaj. Cóż, raczej nie próżnowałam. Miałam tylko nadzieję, że więcej informacji na ten temat nie ujrzy światła dziennego. 
- Nie chcę nic mówić, ale powinnaś… upewnić się. Zrobić coś, dzięki czemu będziesz wiedziała, że naprawdę coś do ciebie czuje. Znasz go. Równie dobrze może cię oszukiwać. – mruknęła, zerkając na  mnie. Tak, z pewnością to ona myślała o pewnych sprawach w zupełnie inny sposób. Miała do nich większy dystans. Logiki w jej słowach również nie brakowało. Czy to oznaczało, że musiałam przyznać jej rację? Że równie dobrze Damon może zjawić się pewnego dnia i oznajmić, że wynosi się z Fell’s Church raz na zawsze, wcześniej napominając, że nie ma dla mnie miejsca w jego życiu? Odparłam coś pod nosem nieskładnie. Przecież wystarczyło mi spojrzeć na Bonnie. Wcześniej mogło się wydawać, że był nią zauroczony, a teraz co? Może i wrócił kilka dni temu, jednak powinien znaleźć czas dla swojego Rudzika, racja? W tym też momencie poczęło przepełniać mnie dziwne uczucie. Po części przyjemne, jak najbardziej. Czyżbym przez ten cały czas była zazdrosna o swoją przyjaciółkę? „Cholera, Eleno, przecież ta mała wariatka nic dla niego nie znaczyła. Pewnie zauroczyła go, jednak nie trwało to długo” podpowiadał mi jakiś głosik w głowie. Jednak gdyby tak było, nie poświęciłby dla niej swojego życia, prawda? W tym momencie wydawałam się być rozdarta bardziej niż kiedykolwiek. 
- Ale skąd możesz wiedzieć, że właśnie na mnie trafi? – zapytałam niezbyt przekonująco. No proszę, jak szybko potrafiłam zmienić zdanie. Nie powinnam wątpić w swoje uczucia, w końcu to bezsensowne. Ugh, emocje były niczym wirus komputerowy. Rozprzestrzeniały się w zastraszającym tempie. Zanim się obejrzysz, już jesteś ogarnięty radością albo wręcz przeciwnie, smutkiem.
- Chodzi właśnie o to, że nie mamy pewności. Nikt nie jest idealny, a już tym bardziej on. Nie mam zamiaru prawić ci morałów, ale powinnaś to przemyśleć. Serio – chyba jeszcze nigdy nie rozmawiałyśmy ze sobą tak szczerze, a nawet jeśli… było to dawno temu, prawdopodobnie w moim poprzednim życiu. Wzięłam głębszy oddech, uśmiechając się nieznacznie.
- Poradzę sobie, serio. Tylko błagam, powiesz mi w końcu gdzie jest Judith? Cud, że w ogóle mnie jeszcze nie zabiła – wywróciłam teatralnie oczami, wkładając do buzi kolejne ciasteczko. Meredith, słysząc moje pytanie westchnęła cicho.
- Poszła do pracy. Dobrze, że nie widziałaś jej miny w momencie, gdy odebrałaś telefon – no, to pięknie. Tym razem szykowało się coś naprawdę… dużego. Niestety, mogłam winić za to jedynie samą siebie. Boże, od kiedy to stałam się taka moralna? Za dużo czasu bez rodziny? 

Życie jest podobne do przeciągu – kiedy jedne drzwi zamykają się z hukiem, inne otwierają się w ciszy, niewidoczne na pierwszy rzut oka.

6.


Ziewnęłam przeciągle, ani myśląc o tym, aby zwlec się z łóżka. Słońce powoli przebijało się przez i tak zaciągnięte zasłony. Niewątpliwie, rozpoczynał się kolejny dzień. Czas płynął nieubłaganie szybko. Pod jego wpływem każdy z nas się zmieniał. Najwidoczniej nawet ja. Czując, jak czyjeś usta muskają mój obojczyk, momentalnie znieruchomiałam. Dobra, co tu tak naprawdę się działo? Uchyliłam powieki, dopiero po chwili uświadamiając sobie, że nie znajdowałam się w swoim pokoju. Raczej nie powinno mnie to dziwić, po wczorajszym pocieszaniu siebie nawzajem, sprawy przybrały dość nieoczekiwany obrót. Nie, żebym dostała nadzwyczajnego przypadku amnezji. Ściągnęłam usta w dzióbek, przekręcając się na długi bok.
- Co z tobą jest nie tak, Damon? – uniosłam brew ku górze, uważnie przypatrując się rozbawionemu wampirowi.
Nie przypominałam sobie, aby kiedykolwiek było go stać na takie zachowania. Nie, żeby mi to nie odpowiadało. Wręcz przeciwnie. A jeśli tylko próbował mnie rozbudzić… jakże ja doceniam jego trudy. Jedną z dłoni zatopiłam pod poduszkę w poszukiwaniu telefonu. Spojrzałam na wyświetlacz, doskonale wiedząc, czego należało się spodziewać. Kilkanaście nieodebranych połączeń. Nie miałam innego wyjścia, jak po prostu oddzwonić do ciotki. W międzyczasie spiorunowałam wzrokiem swojego towarzysza, który starał mi się w tym przeszkodzi chyba na wszystkie możliwe sposoby. Gdy tak usiłowała odepchnąć go od siebie, usłyszałam w słuchawce rozhisteryzowany głos Judith. Celowo ustawił tryb głośnomówiący, aby ten dupek wiedział, w co mnie wpakował.
- Eleno? –odetchnęłam głęboko.
Może i nadal była na mnie wściekła, jednak dawałam znak życia, prawda? Powinno ją to ucieszyć.
- Niedługo wrócę, jestem z… Bonnie. Wczoraj wypiłam trochę więcej, niż chciałam – odparłam bez zająknięcia. Umiejętność kłamania była bardzo przydatna, musiałam przyznać. Miała tylko nadzieję, że przyjaciółka nie wścieknie się za wrabianie ją w kolejne rzeczy. Jeżeli chodziło o Damona, nie powinna protestować.
- Widzisz, co narobiłeś? – za nim usłyszałam kolejne oskarżenia, rozłączyłam się, a po chwili spojrzałam na Damona z niezadowoleniem. Bardziej upierdliwy już chyba nie mógł być. Przecież nic mi się nie stanie w drodze powrotnej do domu, jakoś nie zauważyłam, aby śledził mnie jakiś psychol. Ktoś tu powinien zostać surowo ukarany za przetrzymywanie mnie w swoim domu.
- Muszę iść. – westchnęłam cicho, wyswobadzając się z jego objęć. – Judith mnie zabije, nie wróciłam do domu na noc. Przez Ciebie!
Wycelowałam palec wskazujący w jego klatkę piersiową. Jakoś nie poczuwał się do winy. Wiedziałam, że tak będzie. Uwielbiał wszystko komplikować, ale o konsekwencjach nigdy nie chciał słyszeć. Znając moją ciotkę umierała ze strachu, a nie uśmiechało mi się dostać szlaban na kilka następnych miesięcy. Mieszkałam pod jej dachem, więc miała prawo to zrobić. Margaret zapewne również niesamowicie się tym przejęła i podejrzewałam, iż nie mają z nią w domu łatwo. Tak właściwie, to od kiedy zaczęłam przejmować się rodziną?
- Naprawdę? Wrócisz do domu bez tego? – uniosłam wzrok ku górze, wpatrując się w towarzysza, który w tym momencie zwijał w kłębek moją tunikę. Dlaczego on zawsze musiał robić mi na złość? Naprawdę tak bardzo chciał, abym miała przejebane. A wtedy i jemu by się nudziło. Ułożyłam się na jego plecach, całując go pomiędzy łopatkami. Naprawdę był idealny, w każdym calu. Jeżeli chodziło o wygląd, rzecz jasna. Co do charakteru można się przyczepić. Mogłabym go nazwać aniołem, jednak bliżej było mu do diabła. Sam synalek Lucyfera, to by do niego pasowało. Uśmiechnęłam się krzywo, wyrywając bluzkę z rąk starszego Salvatore’a. Przecież nie mogłam wrócić do domu w samej halce, prawda? Fakt faktem, i tak miałam już zniszczoną reputację. Dzięki Caroline. Rude jest wredne. Powinnam trzymać się tego powiedzenia.
- Nie mam czasu się z tobą teraz bawić – wyszeptałam mu wprost do ucha, robiąc pokrzywdzoną minę. – I przestań mnie denerwować, bo inaczej już tutaj nie wrócę.
- Odwiozę cię – zadeklarował, na co wywróciłam teatralnie oczami.
- Jakiś ty troskliwy. Na pewno nie wzbudzisz podejrzeń, chociaż teoretycznie powinieneś być martwy – w międzyczasie chwyciłam jeansy i wciągnęłam je na siebie. Nie należałam do typu ludzi, którzy wstydzili się swojego ciała. Poza tym, nie miałam już nic przed Damonem do ukrycia.
- Prawda? Przy okazji znajdę kogoś na śniadanie.
- Czyli już ci się znudziłam, tak? – prychnęłam cicho, szturchając go w ramię.
Wypowiadałam te słowa w żartobliwym tonie, raczej nie potrafiłabym im nadać poważnego wydźwięku. Gdy już skompletowałam cały swój strój, musnęłam jego policzek po raz ostatni, po czym zeszłam na dół. Nie wiedzieć czemu, Stefano już wstał. Siedział właśnie na kanapie, popijając zapewne któryś z trunków swojego braciszka. Zaraz, zaraz, od kiedy on pił? Poza tym, czy nie powinien już szwędać się z Klausem? W końcu był teraz jego sługusem. Zostawił mnie z niewiadomych przyczyn właśnie dla Pierwotnego. Och, pardon, odszedł, ponieważ nie potrafił poradzić sobie ze śmiercią kogoś, na kim mu podświadomie zależało. A co ja miałam na to powiedzieć? Myślał, że mi nie było ciężko? Oczywiście, ucieczka od problemów stanowiła najprostsze rozwiązanie, jednak co potem? Prędzej czy później należało wrócić do kłopotów, odkryć ich drugie dno. Owy wampir nie należał do tchórzy, a przynajmniej takie miałam o nim zdanie do pewnego czasu. Teraz wszystko legło w gruzach. Nie rozpaczałam jednak, nic nie działo się bez przyczyny, co to, to nie. Jeżeli miał zniknął, to zniknął, nic mi do tego. Nie należało kierować niczyim życiem, bo potem wychodziło się na dwulicową sukę.
- Cześć – rzuciłam na odchodne.
Nie otrzymałam odpowiedzi. Raczej nie powinno mnie to dziwić. Młodszy z Salvatore’ów ostatnimi czasy nie miał ze mną najlepszych stosunków. Pies go gryzł. Zanim jednak zdążyłam chwycić za klamkę, dłoń chłopaka spoczęła na moim ramieniu. Zmarszczyłam brwi, odwracając się w stronę Stefano. O co też mogło mu chodzić?
- Porozmawiajmy – a o czym on chciał rozmawiać? Nie wydaje mi się, abyśmy znaleźli jakiś wspólny temat. Skrzyżowałam dłonie na piersi, kręcąc przecząco głową.
- Nie teraz, naprawdę nie mam czasu, muszę wracać – odgarnęłam z czoła kilka niesfornych kosmyków.
- To zajmie tylko chwilę
Dobrze, niech mu będzie. Dwie minuty mnie przecież nie zbawią. Od kiedy mu tak na mnie zależało? Przecież sam zdecydował, że odejdzie, że tak będzie dla mnie lepiej. Teraz chciał się mną zaopiekować? Tak jakby trochę na to za późno. Stracił swoją szansę, więc nie powinien już wtrącać się w moje życie. To ja podjęłam taką decyzję, więc jeżeli okaże się ona złym posunięciem, osobiście poniosę za nią konsekwencje. Nie, nie rozpłaczę się jak małe dziecko i nie pobiegnę do któregoś z przyjaciół, błagając na kolanach o pomoc. Już i tak zbyt wiele dla mnie zrobili, nieprawdaż?
- Przespałaś się z… nim – zarzucił mi na dobry początek. Tak, doskonale wiedziałam, o co mu chodziło. Spędziłam noc z kimś, kogo on rzekomo nienawidzi. Jakie to przykre. Nie dla mnie.
Sposób, w jaki wyrażał się o Damonie sprawiał, że miałam ochotę urwać tą rozmowę, jednak nie, będę pokojowo nastawiona, nie przetrącę mu łba.
- Nic ci do tego – fuknęłam, wsuwając dłonie do kieszeni spodni. To już nie była jego sprawa. Już dawno minęły czasy, gdy stanowiliśmy parę, więc jego pytania nie miały podstaw. Bo co? Zdradziłam go wtedy czy jak?
- To Damon! On nigdy się nie zmieni, nawet dla ciebie – ton jego głosu powoli zaczynał mnie irytować. Nie miał bladego pojęcia o tym, co jest dla mnie dobre, a co złe, więc
- Nie przyszło ci do głowy, że może go takiego zaakceptowałam? W przeciwieństwie do ciebie. To się nazywa tolerancja, wiesz? – mruknęłam cicho, jednak byłam niemalże pewna, że to dosłyszał.
W innym wypadku nie rzucaliby się sobie do gardeł przez parę setek lat. Nie byłam dzieckiem, widziałam, co się tutaj działo. Jakoś nie zapowiadało się na to, aby ich relacje uległy zmianie. Pomyśleć tylko, że tym razem do tego wszystkiego przyczyniłam się ja, zwyczajna (a może jednak nie do końca) dziewczyna z miasteczka zapomnianego przez Boga. Proszę, proszę, niby zwyczajne Fell’s Church, a jednak…
- Przecież on cię nawet nie kocha – ktoś tu uciekał się do najsłabszych argumentów.
- A skąd to możesz wiedzieć, co? Siedzisz mu w głowie? – stety czy też niestety, krew zwierzątek nie dawała niezliczonych darów.
- Nie – zaczął spokojnie. – Ale znam go znacznie dłużej od ciebie.
- Ale czy aby na pewno lepiej? – dodałam kąśliwie, za co powinnam solidnie dostać w policzek. Wbrew pozorom nie byłam ślepo zapatrzoną w na pozór idealnego chłopaka nastolatką. Znaliśmy się nie kilka dni, a rok, jeżeli nie więcej. Doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, jaki Damon był naprawdę. Przez te wszystkie miesiące poznałam go od podszewki, odkryłam wszystkie jego sekrety, nawet te, z najodleglejszych zakątków duszy. Z pewnością nie można go porównać z typowym, amerykańskim licealistą. Nie zasługiwał na to. Można by powiedzieć, że dla takiej osoby jak on to wręcz obraza. Uważał się za zbyt idealnego. Chwalipięta. Ale czy właśnie nie za to go lubiłam? Potrafił docenić samego siebie, a nie tak jak większość narzekać a to na swój wygląd, a to na swoje usposobienie. To, że czasami irytował do granic możliwości i chciało się go przebić kołkiem to już inna bajka. Owszem, czasami na to zasługiwał, ale bez przesady.
- Jestem już dużą dziewczynką, Stefano. Umiem sobie poradzić – wycedziłam przez zaciśnięte zęby. Co on sobie wyobrażał? Nie miał prawa mi rozkazywać, nie był moim ojcem. Niestety, on nie okazał się takim szczęśliwcem i zginął w wypadku, w którym powinnam ucierpieć jedynie ja. Tak, po raz kolejny wracałam do sprawy Stróżów. Do czego mi to tak właściwie było potrzebne? Nie miałam pojęcia
- Tylko nie próbuj przychodzić do mnie, jeżeli cię skrzywdzi – zastrzegł sobie wampir.
- Nie mam najmniejszego zamiaru – dodałam już nieco ciszej i trzasnęłam drzwiami. Dość rozrywek na dzisiaj.

5.


Zrywając się z łóżka, nie myślałam o niczym innym jak o śniadaniu. Byłam niesamowicie głodna, cóż, to chyba nic dziwnego, że ludzkie potrzeby brały górę. Nie  mogłam się przecież wiecznie zamartwiać. Na świecie nie istniał jedynie Damon i jego chore igraszki. Ubrałam się w dżinsowe szorty i koszulę, aby jakoś prezentować się w rodzinnym gronie. Tak, należałam do osób, które przywiązywały ogromną wagę do swojego stroju. Nic dziwnego, skoro było się królową liceum, a może raczej – upadłą królową. Zatykając jeden z loków za ucho, przelotnie musnęłam policzek Margaret. Ostatnimi czasy nieczęsto ze sobą rozmawiałyśmy. W zupełności poświęcałam się przecież pogawędkom z telepatycznym Salvatorem. Dzisiaj jednak miało być inaczej. Chciałam usiąść przy stole jak gdyby nigdy nic i wdać się w zwyczajną dyskusję z Judith lub Robertem. Czasem tęskniłam za tymi czasami, w których każde z nas nie żyło własnym życiem. Tego już jednak nie dało się naprawić. Uśmiechnęłam się  nieznacznie, pakując do buzi słodkiego rogalika. Musiałam przyznać przed samą sobą, już dawno żadne z nich nie widziało mnie tak zadowolonej. Tak, prawdziwy powód do radości. O dziwo, żadne z nas nie odzywało się ani słowem. Ciszę przerwał dzwonek mojego telefonu. To już nie można było sobie pomilczeć? Zerknęłam na wyświetlacz, wpatrując się tępo w nazwę na ekranie. Meredith. Odebrać? Nie odebrać? Westchnęłam cicho, naciskając zieloną słuchawkę.
- Elena? – jak zwykle przywitał mnie opanowany głos przyjaciółki. Czy ona kiedykolwiek mogła chociażby udawać szczęśliwą?
- Cześć – rzuciłam, odchodząc od stołu.
- Przyjdziesz? Obiecuję, że opowiem ci wszystko – zmarszczyłam czoło, dopiero po chwili domyślając się, że zapewne wczoraj wieczorem razem z Alarickiem wrócili z Duke.
- Jasne – niemalże od razu rozłączyłam się, przechodząc na korytarz.
- Dokąd idziesz? Jest jeszcze wcześnie – zapytała Judith. Co, ona też miała zamiar mnie szpiegować?
- Merry wróciła – wzruszyłam obojętnie ramionami, nie czekając na jej reakcję.
***
„Cholera, ten facet naprawdę przyprawiał ją o zawrót głowy” przemknęło mi przez myśl, gdy wysłuchiwałam obszernego monologu na temat nauczyciela historii. Kto by pomyślał, że znajdzie się osoba, która złamie twardą Sulez? Zamrugałam kilkakrotnie oczami, widząc, jak przyjaciółka macha mi dłonią przed twarzą.
- Co jest? – słysząc jej pytanie, wywróciłam teatralnie oczami. O bardziej pospolitą rzecz nie mogła już spytać.
- Nic.
- Przestań udawać. Widzę, że coś się stało.
- Nawet gdybym ci powiedziała, to przecież i tak nie uwierzysz.
- Niby dlaczego?
- A co, może dasz wiarę, że Damon wrócił już na zawsze? – prychnęłam, opierając głowę na dłoniach. Widząc zakłopotany wyraz jej twarzy, nie odpowiedziałam nic.
- I? Co w związku z tym? – tak, po raz kolejny starała się udawać, że mi wierzy, dziękuję bardzo.
- Jak zwykle ciągnie za sobą kłopoty – mruknęłam. „Tak, dopiero teraz o tym pomyślałaś. Jesteś genialna”. Nic dziwnego nie było w tym, że myślałam o sobie w ten sposób.
 - Mogę pomóc – odparła z obojętnością moja przyjaciółka.
Zmarszczyłam brwi, nie do końca rozumiejąc, o co tak naprawdę jej chodziło. Gdy tylko jednak dotarło do mnie, o czym też może myśleć, pokręciłam intensywnie głową. Prawda była taka, że żadne z nich za sobą nie przepadało. Nie powinnam się dziwić. Jeszcze kilka miesięcy temu chciała zabić Damona za to, że próbował przemknąć się do Mrocznych Wymiarów. Dzięki Bogu jej plany nie powiodły się. Wydarzyło się znacznie coś gorszego, starszy z Salvatore’ów wziął ze sobą Bonnie. Mówiąc „wziął” miałam na myśli bezmyślne podążanie rudzielca za nim. Tak, w tamtym momencie byłam na niego wściekła. Teraz wszystko się ulotniło.
- Nawet nie próbuj go tknąć – wzięłam łyk kawy, przenosząc wzrok na Meredith. – To moja sprawa.
Poza tym, pochodziła z rodu pogromców wampirów. Pomińmy już fakt, że jeszcze nigdy żadnego nie unicestwiła.

***
Przekraczając próg pensjonatu niemalże natychmiast rzucił mi się w oczy zadowolony z siebie Damon. Co on znowu kombinował? Raczej nie należał do ludzi, którzy cieszyli się z byle powodu. Odruchowo rozejrzałam się dookoła, ale nie zauważyłam nic niepokojącego. Na razie.
- Jak miło cię widzieć – na jego głos zareagowałam obojętnie, co odrobinę mnie zdziwiło. Czy jeszcze kilka dni temu nie chciałam mieć jego i tylko jego na wyłączność? Podeszłam nieco bliżej, a gdy tylko obrzuciłam wzrokiem kanapę, cała zesztywniałam. Świetnie, mój były wampirzy chłopak prawdopodobnie wykrwawiał się, co nie mogło mu zaszkodzić tak bardzo, jak kołek wbity nieopodal jego serca. Piorunując wzrokiem starszego Salvatore’a, rzuciłam kilka przekleństw pod jego adresem, po czym zajęłam się młodszym z braci. Jasna cholera, czy oni naprawdę potrzebowali niańki?
- Stefano? Stefano, słyszysz mnie? – przyklękłam tuż przy wampirze, który odpowiedział mi przeciągłym jękiem.
Jeszcze żył. Przynajmniej tyle dobrego. Nie trzeba się będzie martwić, gdzie go zakopać. Zagryzłam dolną wargę. Pomimo niezadowolenia wampira, musiałam szybko wyciągnąć z niego ten kołek, bo inaczej mogłoby być nieciekawie. Dobra, może i już nie żywiłam najcieplejszych uczuć do chłopaka na kanapie. Zostawił mnie, a zaledwie dwa dni temu zjawiał się i bredził o tym, jak to mu na mnie zależało. Kolejny idiota do kolekcji. Nie znaczyło, że pozwolę go skazywać na śmierć, w dodatku z rąk własnego brata.
- Naprawdę? Nie miałeś nic innego do roboty? – syknęłam cicho, szukając czegokolwiek, czym mogłabym przeciąć nadgarstek. To jedyny sposób, aby w szybki sposób przywrócić wampira do życia, że się tak wyrażę.
- Niby po co miałbym czekać? Przecież i tak znam twoją odpowiedź – wzruszył obojętnie ramionami, nie zbliżając się do mnie ani na krok. I dobrze. Równie dobrze mogłam posunąć się do tego, abym tym razem jemu wbić ten cholerny kawałek drewna. Tak, tym razem prawidłowo odgadł, co też chciałam mu powiedzieć. Chwilę potem przesunęłam scyzorykiem po dłoni, a kilka kropelek krwi spadło wprost do ust Stefana.
- Wczoraj mówiłeś co innego – kontynuowałam dalej temat. Tak, tak. To co było, a nie jest, nie pisze się w rejestr. Zasada wyznawana przez starszego Salvatore’a. I kto tutaj nie dotrzymuje obietnic?
Czułam jak Damon chwyta mnie za ramiona i usiłuje odciągnąć od Stefana. No patrzcie, w końcu raczył zareagować. Niełatwo będzie wyswobodzić się z objęć wampira. Ile to razy już znajdowaliśmy się w podobnej sytuacji? Co najmniej pięć.
- A może pójdziemy na ugodę, co? Kompromis, Damon. Znasz takie słowo? – skrzyżowałam ręce na piersiach, unosząc brew ku górze. Z kim jak z kim, ale ze mną nie powinien się poprztykać.  – Ty zostawiasz jego, a dostajesz to, czego chcesz. Pasuje?
Widziałam jak się waha, w końcu pozbawiałam go jedynego źródła rozrywki. Cóż, trudno się mówi.
- Tylko na jakiś czas – odparł, przeciągając każdy wyraz. Byłam niesamowicie zaskoczona tym, że tak łatwo się poddaje. Cóż, przynajmniej tyle.
- Masz, udław się – zacisnęłam wargi w cienką linię, podsuwając mu nadgarstek pod sam nos. Jeżeli to miało go ucieszyć i póki co zapobiec zabiciu Stefano to proszę, niech bierze co chce. Obserwowałam uważnie, jak zmieniał się wyraz jego twarzy – z obojętnego na zdziwiony, a następnie zadowolony ponad wyraz. Jejku, chyba nigdy nie zrozumiem co te wampiry widziały też w mojej krwi. Mniejsza o to. Przez ten cały czas, kiedy bezpodstawnie się mną pożywiał starałam się nie myśleć o tym, że sama sobie na to pozwoliłam. Przecież gdybym go nie posłuchała, nie dochodziłoby do tego wszystkiego. Może i dręczyłby mnie w mojej podświadomości, ale to było chyba lepsze od gryzienia i wbijania kołków. Co do spijania krwi – mógłby w końcu przestać. Nie należałam do nieśmiertelnych, a brakowało dosłownie chwili, abym zemdlała. Odchrząknęłam znacząco, mając cichą nadzieję, że nie przekroczy po raz kolejny granic. Cóż, delikatnością to on nie grzeszył. Wsunęłam dłonie do kieszeni, wiedząc, że czeka mnie jeszcze sporo pracy.

***
Musiałam dopilnować, aby się tutaj nie pozabijali. Oczywiście, że byli do tego zdolni. Już nie raz próbowali, i to na moich oczach. Trudno, potrzebowałam chwili samotności, a tylko tutaj najwyraźniej rozumiano moje prośby. Aż za bardzo przywiązywano do nich wagę. Podciągając kolana pod samą brodę, wbiłam wzrok w ogień tlący się w kominku. Siedząc na kanapie, zupełnie nie przejmowałam się tym, że Judith wścieknie się, gdy nie wrócę do domu na czas.
- Grzeczne dziewczynki już dawno powinny spać – tylko Damona było stać na kąśliwe uwagi. Chociaż raz nie mógł stać się poważny? Najwyraźniej ten typ tak ma. Już ja mu przypomnę, jak prosił, abym pomogła mu powrócić, niech no tylko poczeka.
- A może ja wcale taka nie jestem? – przygryzłam dolną wargę, nie zaszczycając go spojrzeniem. Wiedziałam, że i tak się do mnie przysiądzie, nie musiałam spoglądać za siebie.
- Zepsułaś mi całą zabawę – znów udawał niezadowolonego pięciolatka. Tak, powodzenia, jeżeli mnie tym rozmiękczy. Tym razem nie poddawałam się tak łatwo. Przynajmniej nie jemu. Wystarczy spojrzeć, do czego to tak naprawdę doprowadziło.
- W takim razie, bardzo się cieszę – mruknęłam pod nosem.
Cholera, aż mi się nie chciało myśleć, co też mógł wykombinować, gdybym nie przyszła na czas. Póki co, zostawmy to wspomnienie w szarej przeszłości. Przez chwilę żadne z nas się nie odzywało. Nie miałam najmniejszego zamiaru wyciągać do niego ręki, on wszystko zepsuł, więc to on powinien przeprosić. Tak, oczekiwałam tego. Korona z głowy by mu nie spadła, gdyby wybełkotał coś, co mogłoby mnie podnieść na duchu. Nie mogła zrozumieć jego głupawych zachowań, ale chyba nie byłam jedyna.
- Gniewasz się? – odparł w końcu, na co tylko cicho prychnęłam.
- Za to, że chciałeś zabić Stefano i że wyssałeś mnie niemalże do końca? Nie, skądże – uśmiechnęłam się ironicznie. – Jesteś idiotą, Salvatore. Martwisz się jedynie o siebie, nie zwracasz na mnie uwagi i… - urwałam w pół słowa, bo właśnie zamknął moje usta pocałunkiem.
Spojrzałam na niego z niedowierzaniem, niemalże natychmiast odsuwając się od niego. Czy on aby na pewno był trzeźwy? Wpatrywałam się w jego ciemne tęczówki, powoli tracąc głowę. Mimo to nie fair, zawsze uważałam, że miał najpiękniejsze oczy. Ich głęboka czerń idealnie kontrastowała z jego bladą cerą. Szczerze wątpiłam, aby znalazła się kobieta, która nie pragnęłaby spędzić z nim chociaż jednej nocy. Wypuściłam ze świstem powietrze z płuc. Jego wzrok wydawał się mówić, że tak naprawdę nie mamy nic do stracenia. Tak, tym razem musiałam przyznać mu rację. Najwyżej będę żałowała. Miałam jednak prawo do błędów, prawda? Uśmiechnęłam się pod nosem, po czym pocałowałam go tak, jak jeszcze nigdy dotąd. Może i to właśnie nazywało się szczęśliwym zakończeniem? Skoro naprawdę to miało tak wyglądać, to dlaczego nie? Niejeden pewnie byłby zdziwiony moim zachowaniem, miałam nastroje zmienne niczym kobieta w ciąży. Można pomyśleć, że nabierałam krzty zachowań Damona. W końcu z kim przestajesz, takim się stajesz. Normalne.

“Give me your lips for just a moment
And my imagination will make that moment live
Give me what you alone can give
A kiss to build a dream on 
When I'm alone with my fancies... I'll be with you
Weaving romances... making believe they're true”

4.


- Obiecaj, że mnie nie zostawisz. 
- Chociażby same diabły do piekła ciągnęły, nie odejdę.
- Nie kłamiesz?
- Skąd ten pomysł?
- Może stąd, że jesteś kłamcą idealnym?
- Mam traktować to jako komplement?
- Jeżeli chcesz…
- Właśnie pozwalasz zaprowadzić się mi do miejsca, z którego nie ma wyjścia.
- Wiem.
- Nie będziesz żałowała?
- Niby czego miałabym żałować? Nie chcę  cię znowu stracić.
- Dlaczego więc nie pozwalasz mi wrócić?
- Przecież pozwalam! Oczywiście, że pozwalam! Bądźmy razem już od dzisiaj!
- A co, gdyby twoje życzenie się spełniło, Eleno? Co wtedy byś zrobiła? 
- Byłabym najszczęśliwszą dziewczyną na ziemi.

Dzisiejsza noc przyniosła kolejny sen. O dziwo, wydał mi się on bardziej optymistyczny niż kiedykolwiek. Słowa Damona okazały się być taką ciepłą kołderką. Ogromnym pozytywem. Wstając rano, po raz pierwszy od dłuższego czasu miałam tak dobry nastrój. Związałam włosy błękitną wstążką, jeszcze przez jakiś czas przyglądając się swojemu odbiciu w lustrze. Musiałam odpowiedzieć sobie na dwa zasadnicza pytania: Do czego zdolna była Elena Gilbert? Jak wiele mogłam poświęcić dla swoich bliskich? Cóż, bez wątpienia wiele. Sam fakt, iż paktowałam z istotami rodem z horrorów mógł się wydawać niesamowicie odważnym aktem z mojej strony. Jednak czego to się nie robiło, aby żyć lepiej? Lepiej, ale nie zawsze bezpieczniej. Jak wiele osób straciło życie, poświęcając się za tą drugą osobę?

***
- To niemożliwe, Eleno. Gdyby było tak, jak mówisz, już dawno by tutaj był – Bonnie dość sceptycznie podeszła do sprawy. Nieco mnie to zdziwiło, ponieważ zawsze należała do zwolenniczek wampira, delikatnie mówiąc.
- Powiedział mi, że wróci dzisiaj! Nie mógł mnie okłamać! – po raz kolejny wmawiałam przyjaciółce swoje racje, zachowywałam się niczym rozpieszczona pięciolatka, ale co z tego? Przecież najważniejsze w tym momencie było uświadomienie mojej przyjaciółce prawdy. Tak, tym razem jej jedynej mogłam zaufać. Meredith z pewnością powiedziałaby, że ześwirowałam i trzeba się mną zaopiekować. Jakoś niespecjalnie przejawiałam do tego chęci, potrafiłam zadbać o siebie lepiej, niż mogłoby się wszystkim wydawać. Dlaczego nie chcieli w to uwierzyć? Czy pragnęłam tak wiele? Nim się spostrzegłam, rudowłosa przysunęła się bliżej mnie i szczelnie opatuliła kocem. Oparłam się o jej ramię, wzdychając cicho.
- Przecież wiesz, że też chciałabym, aby wrócił. To przeze mnie zginął. Gdybym nie zeskoczyła po gwiezdną kulę, byłby tutaj i… - nim się spostrzegłam, łzy spływały ciurkiem po policzkach mojej przyjaciółki. Pięknie, teraz i ją wzięło na wspomnienia! Przymknęłam powieki, głaszcząc ją po plecach. To uspokajało zarówno ją, jak i mnie.
- Nie możesz się o to obwiniać. Damon nie chciałby tego. Zginął dla całego Fell’s Church, nie tylko dla mnie i dla ciebie…- wyszeptałam cichutko, usiłując powstrzymać Bonnie od wpadnięcia w histerię. Och tak, ona była do tego zdolna, a żadne z nas tego nie potrzebowało.
- Ale jego nigdy już tutaj nie będzie! – zaprotestowała moja towarzyszka, pociągając nosem. Chyba już jej trochę przeszło, postanowiła nie wylewać już swoich żali.
- Skąd możesz mieć pewność? – usłyszałam nagle, a chwilę potem spojrzałam na zdumioną, a jednocześnie przerażoną Bonnie. Obróciłam się za siebie, wstrzymując oddech. Czy ktoś tu wyjaśni mi, co się tutaj do jasnej cholery działo?!
- O Boże. – wyszeptałam, mrugając oczyma. Ktoś musiał mnie uszczypnąć, inaczej nie uwierzę, że to wszystko działo się naprawdę. Ten głos poznałabym na końcu świata, nikt inny nie mówił tak aksamitnym barytonem. Kruczoczarne włosy opadały mu na czoło w artystycznych nieładzie, idealnie zarysowane kości policzkowe… Chłopak – marzenie. Tylko jakim cudem pojawił się tak niespodziewanie? Żadnego wiatru, żadnych niepokojących znaków. Głucha cisza. Czy właśnie nie w takich momentach przychodziła Śmierć?
- Wystarczy „mistrzu” – Damon uśmiechnął się pod nosem, podchodząc nieco bliżej mnie. Chwilę potem dzieliły nas centymetry.
- Ale jak ty…? – wyjąkałam, mimowolnie rozchylając usta.
- Nie mam pojęcia. Ale chyba się cieszysz? Dotrzymałem obietnicy.
Pokiwałam gwałtownie głową, zadał tak niedorzeczne pytanie. Jak mógłby wątpić w moją radość? Tym bardziej, że właśnie odkryłam, że problemy z trzymaniem emocji na wodzy. Nagły wybuch radości raczej nie byłby oczekiwany. Ale on wrócił. Wrócił. Wrócił dla mnie. Uśmiechnęłam się nieznacznie, wtulając się w jego ramiona. Po raz pierwszy od dłuższego czasu poczułam się potrzebna. A więc marzenia się spełniały. Wystarczyło jedynie mocno w nie uwierzyć, ze wszystkich sił. Oczywiście istotna była również pomoc ze strony bliskich. Towarzystwo Bonnie na przykład bardzo wiele mi dawało.
- Przestań się mazać – no tak, cały Damon. „Nie okazuj uczuć, a może u mnie zdobędziesz u mnie plusa.” Wywróciłam teatralnie oczami, wdychając zapach jego perfum. Brakowało mi tego, mimo, iż nasze relacje nigdy nie były najlepsze, nie mogłam długo obejść się bez towarzystwa starszego Salvatore’a.
- Jesteś tutaj, naprawdę – odsunęłam się od niego na pewną odległość, irytowała mnie jego obojętność.
- Dzięki Tobie.
***
- Pozbądźmy się Stefano – słysząc jego kojący szept, przymknęłam powieki. Dlaczego zaczynał tą rozmowę? Nie miałam ochoty na wdawanie się z nim w polemikę na temat mojego byłego chłopaka. Tym bardziej w tym momencie. Dopiero co dobiłam paktu, który miał na celu uwolnienie wampira, a teraz proszę, już myślał o wpleceniu mnie w swój plan. Ten to dopiero musiał narzekać na nudę. Jakoś nie mogłam sobie przypomnieć, aby Damon był zwolennikiem poruszania tematów dotyczących mojego „związku” z jego bratem. Najwyraźniej coś mnie musiało ominąć. Wślizgnęłam się pod kołdrę, nie zwracając większej uwagi na towarzysza, który najwyraźniej postanowił pójść w moje ślady i już po chwili znajdował się tuż przy moim boku.
- Wątpię, aby nam teraz przeszkodził. Słyszałeś, co powiedział – oparłam się o jego tors, wzdychając cicho.
Tak, w głębi duszy chciałam, aby uświadomił sobie, że nikt nie będzie już takie samo po tym, jak po prostu mnie zostawił. Dopełnieniem stało się spławienie go przeze mnie, no i Damona oczywiście.
- Nie zrozumiałaś mnie – odparł rozbawiony, muskając mój policzek. Nie mogłam pojąć co chciał osiągnąć tymi spontanicznymi czułościami, ale nie potrafiłam się im opierać.
Jak to: nie zrozumiałam go? Przecież właśnie powiedziałam, że jego brat da nam (tak, nam) spokój na wieki wieków. – Widzisz, mówiąc „pozbądźmy się” miałem na myśli, że nie spotkamy go już nigdy więcej.
Wzruszył obojętnie ramionami, jakby mówił właśnie o najprostszej rzeczy na świecie.
- Mamy układ, kochanie. Jestem tutaj, dopóki spełniasz moje prośby. A teraz jakoś się do tego nie kwapisz. Naprawdę chcesz, abym znów cię zostawił, tym razem już na zawsze? Wątpię, abym dostał drugą szansę – czując jego dotyk na policzku, odruchowo wtuliłam twarz w dłoń Damona. Wpatrywałam się w jego ciemne oczy, nie dostrzegając w nich niczego poza niesamowitą pustką. Uderzał w moje słabe punkty, doskonale wiedział, że decyzja, którą musiałabym ewentualnie podjąć była niesamowicie trudna. Nie tego się spodziewałam. Myślałam, że się zmienił chociaż trochę, wydarzenia, które miały miejsce w ciągu kilku ostatnich miesięcy powinny go czegoś nauczyć. Najwyraźniej myliłam się i to bardzo. Jemu nie można było ufać, a przynajmniej nie we wszystkich przypadkach. Czułam się tak dziwnie, słysząc jego słowa, wciąż nie potrafiłam pojąć ich wagi. Przełknęłam gulę rosnącą w moim gardle od jakiegoś czasu, zdobywając się na jedno pytanie.
- Ale to twój brat, nie? – zaczęłam niewinnie, starając się wyczytać emocje z jego twarzy. Na moje nieszczęście, starszy Salvatore nie należał do otwartych ksiąg. – Może i jest idiotą, ale nie powinieneś go tak od razu…
- Zabijać? Przecież to nie ma żadnego znaczenia. Poza tym, myślałem, że ci na nim nie zależy – Damon prychnął cicho, niemalże od razu odsuwając się ode mnie. Grał, ukrywał wszelkie emocje, byleby tylko wzbudzić we mnie współczucie. Zazwyczaj udawało mu się tu, jednak tym razem postanowiłam być nieugięta. Okazało się to trudniejsze niż myślałam, bowiem wystarczył tylko jeden zawadiacki uśmiech, abym zapomniała o całym świecie. Jakim cudem mogłam się tak łatwo poddawać? Co prawda, obiecałam mu, że go tutaj ściągnę, bez względu na jakiekolwiek trudności. Najwyraźniej przeliczyłam się.
- Bo mi nie zależy! – fuknęłam, zaciskając wargi w cienką linię. Ile jeszcze razy będę zmuszona udowadniać mu to? Ile razy miałam powtarzać, że Stefano już się dla mnie nie liczy, ponieważ jest kimś zupełnie innym niż do tej pory?  Ludzie się zmieniali, nie mieliśmy na to większego wpływu. Jedyne czego pragnęłam w tym momencie, to szybkiego unormowania się sytuacji. Najwidoczniej dzisiaj nie był mój szczęśliwy dzień – znowu. Długo łudziłam się, że w końcu nadejdzie taka chwila, gdy wszystko wróci do normy.
- W takim razie, będziesz miała okazję to udowodnić – dodał już nieco pogodniej.
Nie miałam najmniejszej ochoty się z nim kłócić, nie miałam szans na wygraną. Poza tym, po co miałam walczyć, skoro i tak znajdzie jakiś haczyk, coś, dzięki czemu przekona mnie do swoich racji? Wtuliłam się jedynie w poduszkę, starając się ignorować to, że właśnie głaskał mnie po włosach. Może mi tym poprawi humor, niech próbuje dalej. Geniusz.
- Znasz mnie tak długo, a nie możesz zrozumieć tego, że nigdy się nie zmienię? – westchnęłam cicho, wsłuchując się w jego słowa. Świadomie mnie ranił. Nie powinnam się dziwić, przecież nikt, ani nic nie był w stanie go zmienić. Nic nie mogło sprawdzić, aby zaczął okazywać cieplejsze uczucia. Nawet ja. W pokoju zapanowała grobowa cisza. Zazwyczaj nie wróżyła ona niczego dobrego, tym razem jednak była jedynie następstwem przekraczania granic. Póki co, żadne z nas nie było skore do przerwania jej. Nie ma to jak mieć dzień milczenia, pomyślałam z przekąsem. Przeniosłam wzrok na ścianę, tępo wpatrując się w jeden z obrazków znajdujących się na niej.
- To wcale nie tak – wymamrotałam niewyraźnie. Spodziewałam się zaraz potem pytania w stylu „W takim razie, o co ci chodzi”, ale żadne słowo nie padło z ust wampira. Pozwalał mi dojść do słowa?
Ale miło. Tyle, że nie miałam mu już nic do powiedzenia. Bynajmniej w tym momencie. Gdybym opowiedziała mu o wszystkim, co myślę, miałby mnie za wariatkę. Tego akurat nie potrzebowałam.
- Chyba nie chcemy dostać żadnej kary, prawda? – wampir roześmiał się serdecznie, a ja rozluźniłam się nieco. Ten moment nierozwagi nie potrwał długo, ponieważ chwilę potem atmosfera znów stała się dosyć napięta, gęstniała niczym mgła. Żadne z nas nie mogło na to zaradzić. Pokręciłam tylko przecząco głową, nie wiadomo, co też mu mogło wpełznąć to tego chorego umysłu. O tak, stać było go na wiele jakże kreatywnych pomysłów. Póki co, wolałam nie poznawać żadnego z nich. Wzrok miałam wbity w podłogę, jednak gdy tylko zauważyłam, że Damon wstaje i zmierza w stronę drzwi, chwyciłam go za rękaw koszuli. Wampir odwrócił się w moją stronę nieco zdziwiony. Zapewne myślał, że zmieniłam decyzję, biedny, najwyraźniej poczuł się zaskoczony, gdy oznajmiłam mu to, co chciałam powiedzieć.
- Nigdzie nie idziesz. Obudzisz wszystkich. – syknęłam cicho, starając się go powstrzymać przed wyjściem. Po tym, jak dowiedziałam się co kombinuje, nie miałam zamiaru zostawiać go samego.  Dobra, może i Stefano działał mi na nerwy tym swoim troskliwym podejściem do każdej sprawy, ale wolałam utrzymywać go przy życiu jeszcze przez jakiś czas.
- Och, to naprawdę wielka szkoda – odparł z udaną troską.
- Mówię poważnie, jeżeli wyjdziesz, będziesz miał do czynienia ze mną. – Nie chciałam się narażać komukolwiek tym, że spędzałam czas z kimś, kto teoretycznie powinien być martwy! Tym razem w dosłownym tego słowa znaczeniu. Nikt nie mógł dowiedzieć się o tym, co wydarzyło się pomiędzy nami, nigdy. Ciocia Judith raczej nie będzie zachwycona, gdyby zobaczyła mnie
- A ja akurat się Ciebie boję – dodał wampir zgryźliwym tonem. Nie przepadałam za żartami na mój temat, królowa szkoły powinna mieć dobrą reputację. Nie powinna się dawać zniszczyć jakiemuś głupiemu, ale nad wyraz przystojnemu wampirowi. Niewiele myśląc zamachnęłam się, brakowało zaledwie kilku centymetrów, aby moja dłoń pozostawiła ślad na bladym policzku.
- Złość piękności szkodzi.
- Więc dla ciebie już za późno.
- Proszę, proszę. Co za riposta.
Wywróciłam teatralnie oczami, puszczając jego rękę.
- Zawsze możesz wyjść oknem.
- Pewnie, i ryzykować, że jeszcze mi się coś stanie. Zadręczałabyś się do koońca życia – uniósł brew, celowo przeciągając samogłoskę „o”.
- Martwić się o takiego idiotę? Nigdy.
- To zabolało, skarbie.
- I dobrze.
Uniosłam brew ku górze, sadzając go z powrotem na łóżku.
- O, czyli jednak pozwalasz mi zostać? – pewnie się cieszył z tego powodu cholernie. Cóż, nie ukrywając, mnie również nie przeszkadzało jego towarzystwo. W innym przypadku nie tkwiłby teraz w moim pokoju cały i zdrowy.
- Muszę cię pilnować.
- Ach tak, boisz się, że znów ci umknę.
Trafiłeś w dziesiątkę, dodałam w myślach. Doskonale wiedział jak to ze mną było i nawet nie starał się tego zmienić. Wręcz przeciwnie, czuł się spełniony, gdy tylko zżerało mnie poczucie winy. Nie lubiłam powracać do momentu jego śmierci, ale chyba mnie właśnie do tego zmuszał. Czy byłby w stanie z powagą wysłuchać tego, co targało mną chwilę po tym jak odszedł rzekomo na zawsze?  Jestem gościem w łóżku Eleny Gilbert, o tym trzeba napisać. – kąciki jego ust wygięły się w ironicznym uśmiechu, za co oberwał poduszką.
-Zamknij się.
- A jak nie, to co? Zbijesz mnie?
Przekręciłam się na drugi bok, bowiem nie mogłam już dłużej patrzeć na tą przebrzydłą twarzyczkę.
- Daj mi spokój, chcę spać – ziewnęłam teatralnie, usiłując się wyciszyć. Krew nadal buzowała mi po tym, co powiedział mi mój towarzysz. Tak, zachowywałam się dziwnie. Raz chciałam tego, a raz owego.
- Sama zaczęłaś – słyszałam, jak bierze gwałtowny haust powietrza. Wampiry przecież nie musiały oddychać, chyba, że korzystały z Mocy.
- Jutro wielki dzień, sama podejmiesz decyzję. Nie popełnij błędu. – zastrzegł sobie Damon, muskając wargami moje czoło. Przygryzłam dolną wargę, słysząc nierówne bicie swojego serca. Najwyraźniej nawet ono wyczuwało coś, co niósł wraz ze sobą wampir.
- Buonanotte amore – w mroku błysnęły jego śnieżnobiałe kły. Poczułam jedynie chłodny wiaterek, owiewający moją twarz, a chwilę potem już go nie było. Tak po prostu zniknął. Nie kwapiłam się do tego, aby wybiec za nim w ciemną noc w samej piżamie.
- Oczywiście – uśmiechnęłam się kwaśno, zaciskając palce na materiale pościeli.

Początek końców, historia zataczała koło.

3.


Blood-stained sheets
In the shape of your heart,
This is where it starts...
Blood-stained sheets
In the shape of your heart,
This is where it starts.
This is where it will end.
Here comes the moon again.

PERSPEKTYWA ELENY
Powinien się tutaj zjawiać? Nie powinien? Przecież tak bardzo chciał dotrzymać złożonej przysięgi. Obiecywał mi po tysiąckroć, że gdy już mnie opuści,  da mi spokój na wieki wieków. Jak gdyby nigdy nic miałby patrzeć na kolejne wydarzenia, które miałyby jakiekolwiek znaczenie w moich życiu. Ślub. Dzieci. Wnuki. Śmierć. A teraz stał przed nią, spoglądał na mnie tak beztrosko, jakby wierzył w to, że kilka ostatnich miesięcy zamazało się w mojej pamięci na amen.  Dlaczego jednak miałby na to liczyć? Dlaczego miałby liczyć na jakąkolwiek łaskę okazaną z jej strony?
- Stefano – zacisnęłam wargi w cienką linię , starając się zapomnieć o wszystkich jego wybrykach, o tym wszystkim, co dla mnie zrobił. Podobno mnie kochał. Dlaczego więc zniknął na parę dobrych miesięcy, zupełnie nie zwracając uwagi na to, jak ja będę się czuła? Tak, po raz kolejny moje potrzeby znajdowały się na pierwszym planie. Dlaczegóż to by nie? Co mi szkodziło? I tak wszyscy mieli mnie za bezuczuciową dziwkę.
Och, i całkiem dobrą aktorkę. W przyszłości mogło się to przydać i to nie raz. Tymczasem musiałam jeszcze trochę poczekać na jakiekolwiek wyjaśnienia ze strony wampira. To co usłyszałam, nie było do przyjęcia:
- Pozwolisz mi odejść, kochanie? – spojrzałam na jego jak na wariata, będąc niemalże pewne, że sobie ze mnie żartuje. Nie żartował. Zamiast jednak prawić mu morały, odetchnęłam głęboko.
Nie mogłam uwierzyć, że pan idealny nareszcie raczył się tutaj pofatygować. Przecież był zajęty zapominaniem o mnie. Co skłoniło go do tego, aby przywlec się do małej, niepotrzebnej nikomu Eleny Gilbert? Poczucie winy? A może zwyczajna nuda? Chęć odwiedzenia miasteczka pełnego niespokojnych dusz? Skrzyżowałam ręce na klatce piersiowej, wsłuchując się w monolog Stefano. Zawierał on nieskończenie wiele przeprosin. W końcu przestały obchodzić jego słowa. Mnie się nie zostawia. To ja zostawiam innych. Błądziłam wzrokiem po pokoju, zdając sobie sprawę z tego, że jestem obserwowana zarówno przez czarownicę i wampira. Czy nie mogłam doświadczyć chociaż odrobinki wrażeń? Czy każdy dzień musiał zaczynać się i kończyć soczystym stekiem przekleństw na temat otaczającego mnie świata? Najwyraźniej tak. Chociaż może… Rozdziawiłam szeroko buzię, wpatrując się tuż przed siebie. Nie dalej jak kilka metrów ode mnie stał sam Damon Salvatore, najwyraźniej postanowił się zabawić, bo właśnie posyłał mi buziaka. Widziałam go! Po prostu go widziałam! Najwyraźniej tylko ja mogłam obserwować mężczyznę, nic szczególnego nie przykuło uwagi Bonnie i mojego chłopaka, a w zasadzie byłego chłopaka. Nie miałam pojęcia czy to moja wyobraźnia płatała mi figle czy też miałam do czynienia z niezwykle realistycznym snem. A może żadne z tych z opcji nie wchodziły w grę? Może po prostu tak mocno pragnęłam go zobaczyć, że teraz posiadałabym go niemalże na własność? Chyba mogę tak powiedzieć, prawda? Młodszy braciszek zapewne pomyślał, że przejęłam się jego słowami aż do tego stopnia, więc chwilę potem znalazłam się w jego objęciach. Cóż, Bonnie musiała czuć się niekomfortowo w takiej sytuacji. „Zabawa się dopiero rozpoczyna” – to z pewnością nie był szept mojej podświadomości. Tutaj chodziło o coś znacznie bardziej skomplikowanego, ale mimo wszystko istotnego. Damon. To on usiłował dostać się do mojego umysłu i bądź co bądź, świetnie mu to wychodziło. A niech go cholera weźmie. Uśmiechnęłam się niewinnie, wbijając wzrok w Stefano. „Zostaw go. Dla mnie. Proszę. W innym wypadku nie będę mógł powrócić” – to zabrzmiało niemalże jak błaganie. Przełknęłam głośno ślinę, nie zastanawiając się dłużej nad decyzją. Jak mogłabym ryzykować czymś tak ważnym? Jak mogłabym ryzykować jego powrotem z zaświatów? Nie po to tyle na to czekałam, aby zaprzepaścić jedyną szansę. Może brał mnie nawet na litość, ale w tym momencie nie miało to dla mnie większego znaczenia. Przez zbyt długi czas przebywałam z dala od niego. Nie potrafiłem dłużej tak tego ciągnąć. Dopiero po jakimś czasie uświadomiłam sobie, że wampir oczekuje na jakikolwiek odzew z mojej strony. Chciał go? Dostanie to, na co sobie zasłużył. Wyswobodziłam się z jego objęć, może nawet zbyt gwałtownie, ale co tam. Stanęłam tuż przed nim, wpatrując się w jego jasnozielone tęczówki. Kiedyś uważałam, że ma najpiękniejsze oczy pod słońcem – kolor świeżutkiej trawy, po której co dopiero spłynęły kropelki rosy, przywodził na myśl wiosnę, nadzieję. Najwyraźniej gdzieś się to zapodziało. Gdy tylko poczułam lekkie szturchnięcie w ramię, nie zastanawiałam się już ani trochę dłużej.
- Nie masz pojęcia, co tracisz – prychnęłam cicho, odwracając się na pięcie.
Podjęłam decyzję, a w zasadzie podjęliśmy ją razem – ja i starszy z braci Salvatore, o ile mogłam tak powiedzieć. Bez chwili zawahania pomaszerowałam na górę. Nie zwracałam uwagi na to, iż zostawiłam na dole Bonnie wraz ze Stefano. W tym momencie równie dobrze mogliby się pozabijać, a nie zrobiłoby to na mnie większego wrażenia. Nie, może teraz nieco przesadziłam. Co na to poradzić? Motywowała mnie pochwała, którą otrzymałam dosłownie przed chwilą. Hmm, czasami zachowywałam się jak małe dziecko, które nie pragnęło niczego więcej niż lizaka. Ze mną było podobnie. Zamiast jednak słodkości pragnęłam czego innego – samego Damona Salvatore. Jeszcze jakiś czas temu nigdy nie zdobyłabym się na wypowiedzenie tych słów, sprawiłyby one, że poczułabym się tak, jakbym została okryta hańbą. Od kilku chwil starałam się nie przejmować opiniami większości. Pośpiesznie wślizgnęłam się do pokoju,  zamykając drzwi na klucz. Wolałam nie ryzykować, nie spieszyło mi się do tego, aby ktoś uznał mnie za chorą psychicznie. A może właśnie już taka byłam? Cóż, wszystko możliwe. Przygryzłam dolną wargę, przystając na moment. Potrzebowałam chwili zastanowienia. A co, jeżeli to wszystko było jedynie moim urojeniem? W moim stanie równie dobrze mogłam wyobrazić sobie chłopaka z kruczoczarnymi włosami. Hmm, póki co, za próby się jeszcze nie karało, prawda?
- Czy chociaż teraz mógłbyś przestać błaznować? – wywróciłam teatralnie oczami, w myślach bardzo ładnie prosząc Damona, aby się zjawił. Cóż, mogłam to uznać za swego rodzaju dar, o którym rzecz jasna, nikt nie mógł się dowiedzieć. Gdy tylko chłopak pojawił się zupełnie znikąd i przysiadł się na parapecie, dołączyłam do niego. Kto by pomyślał? Jeszcze jakiś czas temu nawet przez głowę mi nie przemknęło, że nie będę miała nic przeciwko co do spędzenia chwili właśnie z nim. Zwłaszcza z nim.
- Jestem do twojej dyspozycji, księżniczko. – uśmiechnęłam się nieznacznie, słysząc dźwięczny baryton.
W tym momencie paktowałam z synem diabła. Czy jednak mi to przeszkadzało? Ani trochę. Wreszcie podwyższyłam poprzeczkę, nie byłam już tylko marną Eleną Gilbert. Czyżbym najwyraźniej uznała, że byłam za dobra dla wszystkich i wszystkiego? Może skrywałam prawdę gdzieś w głębi swojej duszy? Nikt nie ujawniał swojego prawdziwego „ja”. Zwykle istniało ku temu wiele powodów. Na przykład „Nie chcę ujawniać swojej prawdziwej natury ze względu na bliskich”, „Nie mam zamiaru ranić innych swoim podejściem do życia”. Bla, bla, bla. Nie byłam zwolenniczką owijania w bawełnę, a jak na tym wychodziłam? Z pewnością nie skorzystałam ani trochę. Musiałam tłumaczyć się, jak i wysłuchiwać monologów moich przyjaciół. Odmiana mogłaby się w końcu przydać. Czy to takie dziwne? Monotonia nie należała do czegoś, czym można by się chwalić.
- Czy ty… hmm, czy to jest sen? – przymknęłam na moment powieki, oczekując odpowiedzi. Nie było możliwości, aby skłamał. Nie mógł mnie oszukiwać.
- A czy tego właśnie byś chciała?
- Nie
- Więc jestem prawdziwy
Uśmiechnęłam się nieznacznie na wydźwięk tych słów. Pochlebiały mi. Nawet bez względu na to, że nasze ostatnie spotkanie miało miejsce kilkanaście minut temu, w salonie. O ile seans można było nazwać spotkaniem. Wyciągnęłam dłoń w stronę chłopaka, bo dopadła mnie przemożna ochota pogłaskania go po policzku. Moje zamierzenia spełzły jednak po niczym.
 - Och, nie mogę cię dotknąć – naburmuszyłam się. Czyżby był jedynie kimś, a raczej czymś na kształt hologramu? Cóż, dobre to i to. Ważne, żeby w ogóle tutaj tkwił. Ze mną. Dla mnie i dla nikogo więcej.
Moje rozterki nie trwały jednak długo, wystarczyło tylko jedno spojrzenie, zatopienie się w tęczówkach czarnych niczym północ. Zły czar prysł, a ja znów zamieniałam się w tą egoistyczną Królową Lodu. Coś za coś.
- Już niedługo nie będziesz musiała mnie odstępować chociażby na krok – uniosłam brew ku górze, słysząc jego słowa. Nie kłamał, z pewnością. Co prawda, starał się oszukać mnie kilka razy, ale robił to wyłącznie dla mojego dobra. Mimo tych litrów skosztowanej krwi, mimo tych głębokich ran, wcale nie chciał mnie zostawiać. Nie miałam pojęcia co też zakodowało się w mojej główce, ale byłam niemalże pewna, że miałam Damona za kogoś znacznie gorszego. Pozory jednak potrafiły mylić. Jak to mówiło pewne przysłowie „Nie sądź książki po okładce”.
- Przecież Stefano rozpęta burzę, gdy tylko się o tym dowie – mruknęłam cicho, ale mimo to byłam pewna, że mnie usłyszał. Oparłam głowę na kolanach, wpatrując się w krajobraz za oknem. Wszystko wydawało się tak spokojne. Fell’s Church wyglądało zupełnie tak, jakby nie dotknęło władanie piekielnych bliźniąt, plaga malaków i innych paskudnych istot. Jedynie krople deszczu rytmicznie uderzały w szybę raz po raz. Pam, pam, pam. Najwyraźniej miała miejsce kolejna letnia ulewa, a ja nawet tego nie zauważyłam. Tak, jestem genialna – przemknęło mi przez myśl.Mogło by się wydawać, że życie w na pozór spokojnym miasteczku w stanie Wirginia wracało do normy, ale czy aby na pewno? Czy będzie mi dane spokojnie umrzeć? Czy w najbliższym czasie stanę się istotą mroku, których tak naprawdę powinnam nienawidzić? Chwilowe rozmyślania przerwał mi głos towarzysza. Zapewne powtarzał swoją kwestię po raz kolejny, bo prychnął, gdy tylko uniosłam na niego wzrok.
- Naprawdę się nim przejmujesz? – pogarda w jego głosie sprawia, że nie miałam już pojęcia co o tym wszystkim myśleć. Najpierw świadomie się do mnie przymila, a za moment beszta. Taki już jednak był. Nie mogłam go zmieniać na siłę. Poza tym, przecież właśnie takiego go uwielbiałam, racja? – Wrócę tylko i wyłącznie dla Ciebie.
Rzadko kiedy robił wyjątki, a już szczególnie takiego pokroju. Może naprawdę mogłam się łudzić, że znaczyłam dla niego coś więcej? Może nie tyle, co dla Stefano, ale jednak to zawsze coś…
- A potem? – uniosłam brew ku górze, nieświadomie pochylając się w stronę mężczyzny.
Najwidoczniej schlebiało mu to, że nie krępowałam się z okazywaniem emocji. Pozytywnych emocji. I to w dodatku skierowanych w jego stronę. Niech się cieszy, póki może. Gdy dojdzie co do czego, mogło już nie być tak wesoło. A szkoda. Wielka szkoda. Wątpliwa była sprawa jego powrotu. Bez Bonnie chyba się tutaj nie obędzie, ale czy zgodzi się na moją propozycję? Postanowiłam się dłużej tym nie przejmować. Damon starał się nadrobić wszystko jednym zdaniem. Cholera, udało mu się. Na samym początku nie pojęłam wagi jego słów, jednak już chwilę potem pojęłam, co chciał mi przekazać:
- Nikt nie musi o tym wiedzieć. Znikniemy z Fell’s Church raz na zawsze

„Na zawsze” – czy to nie znaczy to samo co „nigdy”?

2.



I remember tears streaming down your face,
When I said I’ll never let you go.
When all those shadows almost killed your light,
I remember you said don’t leave me here alone,
But all that’s dead and gone and passed tonight.

PERSPEKTYWA ALESSII
- Dlaczego tutaj jesteś? – na moment odsunęłam się od mężczyzny, który obficie krwawił. Nie będzie długo cierpiał, jego puls był niemalże niewyczuwalny. Mimo wszystko, powinien czuć się dumny, że wybrałam go na swoją ofiarę. Był przepyszny. Przeniosłam wzrok na Stefano, wzdychając cicho. Jeszcze nigdy nie uzyskałam od niego odpowiedzi na to pytanie. Może tym razem miało mi się poszczęścić? Ten chłopak miał cholernie trudną osobowość. Owszem, zdarzało się, że „otworzył się” przede mną i zaczynał paplać o jego dotychczasowym życiu. W ciągu tych kilku miesięcy zdążyłem się naprawdę wiele dowiedzieć o wszystkich jego znajomych i dziewczynie.
- Nie umiem się odnaleźć po stracie brata – ciemnowłosy wymamrotał w końcu. Ups, nie tego się spodziewałam. No cóż, skoro już zagłębiłam się w ten temat to będę musiała również się z niego wykopać.
- To hmm… przykre.
- Prawda?
Przygryzłam dolną wargę, nie wiedząc, co też mam odpowiedzieć na jego słowa. Byleby tylko nie popłakał mi się tutaj. Dobra, niech

Ale przecież miałeś ją. Miałeś Elenę. Już jej nie kochasz? – to niedorzeczne, chłopak ma idealne życie, a w ciągu jednej chwili ucieka sobie niewiadomo gdzie i udaje, że nic się nie stało. Nie miałam pojęcia, jak ta dziewczyna z nim wytrzymywała. Jeżeli jojczył jej tak nad uchem codziennie, już dawno bym go zostawiła.
- Tak naprawdę, ona nigdy nie należała do mnie – słysząc, jak głos wampira się łamie i cichnie, wywróciłam teatralnie oczami. Czy on nigdy się nie nauczy? Nigdy nie zacznie czerpać z życia pełnymi garściami tego, co właśnie potrzebował? Odrzuciłam na bok ofiarę, która wydała z siebie cichy jęk. Och, zamknij się tam! dodałam w myślach.
 - Stefano Salvatore, przestań się mazać! – zacisnęłam usta w cienką linię, uparcie wpatrując się w chłopaka stojącego tuż przede mną. Owszem, może i darzyłam go sympatią, ale mimo to był cholernie wkurwiający! Niby starał się wyłączyć swoje uczucia, a tu jednak nic. Nie pomagało nawet to, że spędzaliśmy ze sobą niemalże dwadzieścia cztery godziny na dobę, a ja nie należałam do osób, które kochały wszystkich i wszystko. Pomińmy to, że towarzyszył nam Klaus. Ach, Klaus… Dlaczego wszyscy sądzili, że naprawdę był aż tak zły? Sami widzicie, tyle razy przymierzał się do zabicia co niektórych z nas i zdążył oszczędzić życie kilku swoim ofiarom. Ot, taki zagubiony chłopczyk, którego mamusia i tatuś nigdy nie pokochali. Mimo wszystko, już od kilku wieków walczyliśmy po tej samej stronie. Powoli zaczynała mnie irytować jego obecność. Czy nigdy nie uświadomi sobie, że nie miałam ochoty na jego głupie, ludzkie zagrania? Uśmiechnęłam się pod nosem, odgarniając z twarzy kosmyk włosów. Chwilę potem, nasz Salvatore osunął się na kolana, a jego zielone oczka zasnuły się mgłą. Przypadek? A może już nadszedł na niego czas? Nic z tych rzeczy. To moja zasługa. Za każdym razem, widok wampira zwijającego się z bólu sprawiał, że nie mogłam się powstrzymać od cichego śmiechu. Byłam wyjątkowa, każdy mi to mówił. W końcu żadne dziecię mroku, nadludzka istota nie posiadała w oczętach aż tak złowrogiego błysku? W każdym razie, nie przy pierwszym w spotkaniu. Nienawidziłam zgrywać grzecznej dziewczynki, więc jeśli tylko coś mi przeszkadzało, tłumiłam to darem. Niby nic trudnego – skupić się, wytężyć zmysły i cisnąć mocą w kierunku swojego przeciwnika. Przekazać mu elektryczny impuls. Błąd. Nieraz kosztowało mnie to wiele energii, nieraz po akcji padałam wyczerpana na ziemię. Wszystko było jednak prostsze, gdy przed sobą miało się takiego słabeusza, jak Stefano Salvatore. Biedaczek, dopiero zaczynał przerzucać się na dietę złożoną tylko i wyłącznie z ludzkiej krwi. To przykre, gdy widzisz, że wampir, który jest niewiele młodszy od ciebie, błaga o litość na kolanach. Przykucnęłam tuż przy chłopaku, unosząc go za podbródek. Powinien wiedzieć, że ze mną nigdy nie wygra. Mógł się cackać ile mu się tylko żywnie podobało, a i tak za każdym razem skończy tak, jak w tym momencie.
- Przepraszam słońce, ale zdenerwowałeś mnie. Obiecasz, że to się więcej nie powtórzy? – uniosłam brew pytająco. Cóż, w zasadzie mogłam go o to nie pytać. Przecież to logiczne, że pokiwa twierdząco głową. Wszystko, byle tylko uwolnić się spod mojego jarzma.
- Szybko się uczysz, skarbie – słysząc gdzieś za sobą głos Klausa, uśmiechnęłam się triumfalnie. Pochwały od niego znaczyły dla mnie naprawdę wiele. W końcu uważałam go za swego rodzaju mentora.
Zeskoczyłam z bali, stając tuż przed młodszym z wampirów.
- Chodź, bekso — Miałam zamiar zafundować mu dzień pełen wrażeń. Nie mógł się nudzić, nie ze mną. Może i się zdziwi, dlatego póki co, nie zdradzałam się z pomysłem. Jedna, maleńka wyprawa nikomu nie zaszkodziłoby.
 * * *

PERSPEKTYWA ELENY
- Eleno? – głos cioci Judith, dobiegający gdzieś z korytarza, sprawił, że wsunęłam się pod kołdrę jeszcze głębiej. Miała wpaść tutaj za trzy… dwa… jeden…
- Jeżeli nie masz zamiaru spóźnić się na spotkanie z Bonnie musisz w końcu wstać i… Mój Boże, co ci się stało? – kobieta przyglądała mi się z uwagą, a ja nie miałam pojęcia, o co jej mogło chodzić. W końcu niemalże cały wczorajszy dzień spędziłam w domu. Nie miałam sił, aby spotkać się z kimkolwiek. Jedynie ten sen, który wydawał się być tak niesamowicie realistyczny… Odruchowo moja dłoń powędrowała na szyję. Rzekomo powinny znajdować się tam dwie maleńkie ranki. Odetchnęłam z ulgą, gdy nie znalazłam nic podobnego.
- Źle się czuję, lepiej będzie, jeżeli zostanę w domu – znowu kłamałam. Cóż, musiałam przyznać, że byłam w tym całkiem niezła. Zresztą, co wielkiego było w wypowiedzeniu kilku marnych słów. Spoglądałam na swoją opiekunkę z błaganiem do momentu, aż w końcu dała mi za wygraną. Słodkie zwycięstwo. Pochwyciłam telefon leżący na nocnym stoliku, a gdy tylko spojrzałam na wyświetlacz, odkryłam, że mamy dopiero siódmą rano. Każdy rozsądny człowiek przyłożyłby w tej chwili głowę do poduszki i ponownie zasnął, ale nie ja. Wsunęłam dłoń pod materac, wygrzebując spod niego pokaźny plik zdjęć. To łóżko skrywa jeszcze wiele sekretów dodałam w myślach, uśmiechając się nieznacznie. W mojej drugiej ręce znalazły się nożyczki, który zupełnie znikąd pojawiły się na podłodze. Powoli zaczynałam przerzucać stertę fotografii. Większość z nich pochodziła jeszcze z dzieciństwa. Już wtedy potrafiłam nieźle zdenerwować każdego, kto stanął mi na drodze. Natychmiast przerwałam swoje rozmyślania, gdy tylko natknęłam się na obrazek przedstawiający mnie i Stefano. Tak, może i był wampirem, ale w lustrze póki co było go widać. Zdjęciami też nie pogardził, chociaż musiałam go o to niemalże błagać. Zacisnęłam powieki, ostrożnie wycinając jego uśmiechniętą twarz. Po chwili świstek leżał gdzieś zgnieciony w kącie pokoju. Wiem, zachowywałam się jak jakaś rozpuszczona dziewczyna – głupio, nieodpowiedzialnie, zupełnie tak, jakbym była przerośniętym dzieciakiem. A może tak właśnie tak postrzegali mnie wszyscy dookoła? Podciągnęłam kolana pod samą brodę z cichym westchnieniem. Oficjalnie zmieniam zdanie – chciałabym, aby wszystko wróciło do normy. Mówiąc „do normy” mam na myśli Stefano na wegetariańskiej diecie, powrót Damona oraz zniknięcie Klausa z mojego życia na zawsze. Jednak jak to się mówi: nie można mieć wszystkiego. Tak jakby się do tego przyzwyczaiłam. W tym momencie nie mogłam być niczego pewna. W końcu teraz to młodszy Salvatore stał się tym nieprzystępnym, a ten drugi… nie żył. Sama nie wiem, czy wybaczyłabym któremukolwiek z nich, gdyby jakimś cudem udało się im umknąć. Jeżeli chodziło o starszego z braci to nie miałam na co liczyć. Chyba, że jakimś cudownym sposobem by zmartwychwstał. Ale Stefano? Co, jeśli pewnego dnia zapukałby w moje drzwi? Do czego byłabym bardziej skłonna? Do tego, aby rzucić się mu w ramiona czy też do skręcenia mu karku? Jednego byłam pewna: tutaj, w Fell’s Church nigdy nie było bezpiecznie i nigdy nie będzie. Chociażby ze względu na to, że zamieszkiwało je kilka wampirów, czarownica, łowca i nie wiadomo co jeszcze. Nie wymieniłam jeszcze osób, które powstawały z martwych niemalże za każdym razem, gdy straciły życie. Co było jednak najgorsze? To, że tkwiłam w nieświadomości, jeżeli chodziło o te najważniejsze sprawy. Fakt - ta wiedza mogłaby mi zaszkodzić, ale to nie o to chodziło. Skoro już przeżyłam tak wiele, to jeden zawód nie sprawiłby, że cały świat ponownie zawaliłby mi się na głowę, prawda? Zaśmiałam się gorzko, tępo wpatrując się w sufit. Słysząc czyjeś kroki na korytarzu od razu przebiegło mi przez myśl, że to Margaret, która uznała, że najwyraźniej pora wstawać. Gdy jednak owy ktoś, uchylił drzwi od mojego pokoju, wywróciłam teatralnie oczami.
- Przecież powiedziałam, że… Bonnie? – zmarszczyłam czoło, wpatrując się w rudzielca przysiadającego na skraju mojego łóżka.
"Nie przyszła góra do Mahometa, przyszedł Mahomet do góry" pomyślałam z przekąsem. Czasami naprawdę miałam wrażenie, że przyjaciele śledzili każdy mój krok. Dobrze, może i miałyśmy do pogadania, ale to wcale nie oznaczało, że jeśli spóźniałam się już trochę ponad pół godziny, to coś mi się stało. Owszem, było to możliwe, wcale nie zaprzeczałam. Czasami jednak miałam dość ich niańczenia. Czy wszystko w porządku, Eleno? Lepiej już się czujesz? Pozbierałaś się w końcu? Przestaniesz płakać? Ich pytania doprowadzały mnie jedynie jeszcze bliżej otchłani rozpaczy. Gdybym tylko potrafiła im powiedzieć, aby łaskawie nie przypominali mi o wydarzeniach sprzed kilku miesięcy, byłoby w porządku. Dopiero po chwili zauważyłam, że rudzielec machał do mnie, kilka centymetrów od mojej twarzy.
- Ziemia do Eleny – odetchnęłam głęboko, przez moment wpatrując się w brązowe oczy przyjaciółki. Nie podobał mi się ten błysk, nigdy nie wróżył on niczego dobrego. Przynajmniej jeżeli chodziło o Bonnie. Och, ona miała tysiąc pomysłów na minutę, jednak nie wszystkie z nich były na tyle bezpieczne, aby wcielić je w życie. To był właśnie jeden z tych momentów, w których musiałam wybić z jej główki kolejny głupi plan.
- Chcesz zrobić seans?! – mój głos nagle podniósł się o kilka oktaw wyżej, bardziej, niż tego bym sobie życzyła.. Wpatrywałam się w przyjaciółkę ze zwątpieniem, czy ona do reszty oszalała? Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, jak skończyło się to na urodzinach. Kręciłam głową z dezaprobatą, ale Bonnie wydawała się być nieugięta.
- Nie chcesz z nim porozmawiać? – wygięła swoje usta w podkówkę, spoglądając na mnie błagalnie.
- Chcę! Oczywiście, że chcę, ale… - urwałam wpół słowa. Niby co jej miałam powiedzieć? Że ten egoista przyśnił mi się tej nocy? Nie mogłam. Czarownica zaczęłaby wymyślać historyjki, które miałaby tłumaczyć, że to jakiś znak, znak, że chce powrócić tutaj, na Ziemię. Chwilę potem przekartkowywałaby księgi czarownic w poszukiwaniu potężnego zaklęcia, które mogłoby przywrócić wampira do życia. Pomińmy fakt, że zapewne byłaby po tym wyczerpana do granic możliwości. Dobrze, tęskniłam za Damonem. Ale co z tego? On i tak zapewne od razu zniknąłby z jakąś wymówką. Zostawiłby mnie. To nie było warte zachodu.
* * *
Fell’s Church otulała kołderka z mgły. Mrok zbliżał się nieubłaganie. Nikt nie chciałby wiedzieć, co też się w nim kryło. Każdy mieszkaniec tego na pozór zwykłego miasteczka tkwił już w przytulnym domu, przygotowując się do snu. Nie mogłam uwierzyć, że dałam się wciągnąć w chory pomysł mojej przyjaciółki. Wiedziałam, że z duchami nie można zadzierać, w końcu sama kiedyś byłam jednym z nich. Starałam się uspokoić, wpatrując się w drżące płomyki świec.
- Dobra, mamy godzinę. Ciocia niedługo wróci z pracy, a chyba raczej nie chciałaby mnie widzieć przy seansie spirystycznym – mruknęłam, siadając naprzeciw przyjaciółki.
Judith nigdy nie wierzyła w życie pozaziemskie, więc nie byłaby zadowolona widząc swoją siostrzenicę poświęcającą się wywoływaniu duchów. Im szybciej zaczniemy, tym lepiej. Chwyciłam dłoń rudowłosej, nabierając haust powietrza.
- Damon. Damon, jeżeli tutaj jesteś, daj nam jakiś znak – przemówiła Bonnie, a ja rozejrzałam się dookoła, szukając jakichkolwiek oznak, które mogłyby świadczyć o obecności niespokojnej duszy. Nie chciałam skupiać swoich myśli na tym, że może objawiłby się nam. Jak bym na to zareagowała? Zacisnęłam powieki, powtarzając sobie w myślach słowa czarownicy. Nic się nie działo. Dlaczego tak sobie z nami pogrywał?! Trwało to chwilę, co najmniej kwadrans.
- Widzisz? Nie działa. – burknęłam w końcu, spoglądając na moją towarzyszkę. Wiedziałam, że nie powinnam się w to mieszać. Skrzyżowałam ręce na klatce piersiowej, wpatrując się tępo w tablicę. Chcesz zmarnować taką okazję? Przygryzłam dolną wargę, czując jak wiaterek, który pojawił się zupełnie znikąd owiewa moją twarzyczkę sprawiając, że dostawałam gęsiej skórki. Rozdziawiłam buzię, przestając zwracać uwagę na czarownicę.
- To ty? To naprawdę ty? – przełknęłam głośno ślinę, kładąc dłonie na dłoniach przyjaciółki. Nie mogłam mu zadawać rozbudowanych pytań, nie odpowiedziałby.
- TAK – wyszeptałam, odczytując odpowiedź z planszy.
- Czy chcesz wrócisz? – wyrwała się nagle Bonnie.
Kolejne potwierdzenie.
- Ale czy możesz powrócić? – nadal musiałam postawić na swoim.
Tym razem zostałam niemile zaskoczona. Nasze ręce przesunęły się w drugi koniec tablicy.
- NIE
W tym momencie poczułam nieprzyjemne kłucie w sercu. On nie mógł kłamać, a już na pewno nie zrobiłby tego mnie! Pokręciłam z niedowierzaniem głową, podrywając się nagle z miejsca.
- Przepraszam, nie mogę... – wyjąkałam, kierując się w stronę schodów.
Skrzywiłam się nieznacznie, gdy tylko odkryłam, że natknęłam się na jakąś przeszkodę. Jakim cudem mogłabym na coś wpaść przy tylu świecach. Uch, niezdara ze mnie. Pokręciłam głową, zadzierając wzrok do góry. Widząc przed sobą umięśnioną sylwetkę, odruchowo cofnęłam się kilka kroków w tył. Miałam wrażenie, że przeżyłam za wiele jak na jeden dzień. A jeżeli się myliłam?

Możemy ją ignorować, ale nasza przeszłość w końcu i tak na dopadnie.

1.

,,Drogi pamiętniku, ludzie rodzą się i umierają. Taka jest naturalna kolej rzeczy.  Niektórzy na to jednak nie zasłużyli, nawet wtedy, gdy żyli kilka stuleci i byli największymi egoistami na całej kuli ziemskiej. Tak, w końcu muszę przyznać przed samą sobą - jego naprawdę nie ma. To znaczy wspomnienia o nim tkwią w zakamarkach mojej duszy. Ulotnił się tak niespodziewanie jak poranna mgła. Damon Salvatore nie żyje, w dosłownym tego słowa znaczeniu. Cokolwiek działo się między nami na samiutkim początku, uległo destrukcji. Mówienie o tym całym zajściu wcale nie przychodziło mi z łatwością. Zapewne każdy się tego spodziewał. Zupełnie tak samo jak rozmowy o jego młodszym bracie – Stefano. Och pardon, zielonooki przynajmniej wiódł spokojną egzystencję wraz z Klausem. Sądzę, iż pomalutku godziłam się z tym faktem. Nie mogłam go usidlić na całe wieki, nie potrafiłam mieć mu tego za złe. Wampir to wampir. Istota mroku. Nic ani nikt nie jest w stanie sprawić, że całkowicie wyzbędzie się on swojej prawdziwej natury. Czy jednak czułam się odrzucona, zapomniana? Oczywiście, że nie. Nie zapominajmy o tym, że tkwili przy mnie Meredith, Bonnie, no i Matt. Może i nie do końca radzili sobie z moimi wahaniami nastrojów, ale mimo wszystko byłam im wdzięczna za to, że się starają. Tak, niemalże każde z nas odczuwało skutki zniknięcia wampira. Niestety, ale wciąż żyłam w otoczeniu dzieci ciemności. Zapewne miało się to nigdy nie zmienić. Wprawdzie jedynie to nie dawało mi zapomnieć o wszystkich niebezpieczeństwach, które czyhały na mnie na niemalże każdym kroku. Wszelkie stworzenia o nadludzkich zdolnościach pożądały mojej krwi, czy podobało mi się to, czy nie. Lepiej jednak być świadomym, że lada moment można zniknąć z powierzchni świata, prawda?”
Przygryzłam dolną wargę, zamykając pamiętnik. Tak, na dzień dzisiejszy zdecydowanie wystarczy mi wywodów. Wsunęłam na pozór zwykły zeszyt pod materac łóżka. Dookoła panowała głucha cisza. Zapewne jeszcze jakiś czas temu napawałaby mnie lękiem, jednak teraz nie przerażała mnie w choćby najmniejszym stopniu. Przyzwyczajałam się do samotności. Jak się okazało, nie była to taka paskudna rzecz. Nie mogłam pojąć kto rozsiał tak paskudne plotki o egzystencji bez kogokolwiek u boku. Ciocia Judith zapewne nie wróciła jeszcze z kolacji organizowanej przez jedną z jej koleżanek. Robert zapewne poszedł razem z nią. Cóż, chociaż im się układało. Każdemu coś należało się od życia. Przecież na całym świecie nie żyła jedynie Elena Gilbert – niegdyś prawdziwa Królowa Lodu, a teraz delikatny płatek śniegu, który mógł stopnieć przy większej dawce adrenaliny. 
Pokręciłam głową z niedowierzaniem, wymykając się z pokoju. Z przyzwyczajenia skierowałam swoje kroki do kącika Margaret. Oparłam się o framugę drzwi, wyginając usta w cierpkim uśmiechu. Wydawała się tak niepozorna i delikatna, że aż strach pomyśleć, co by się stało, gdyby na swojej drodze spotkała kogoś na pokrój moich przyjaciół. Jeszcze przez chwilę wpatrywałam się w śpiącą dziewczynkę, następnie zamknęłam drzwi.
 Po cichu, po cichutku zeszłam do salonu. Najwidoczniej tej nocy nie dany mi był błogi sen.  Kolejny wieczór miałam spędzić przy nudnawej książce. Może i tak by się stało, gdyby nie… Wstrzymałam oddech, słysząc dzwonek do drzwi. Niemal od razu pomyślałam, że to zapewne pozostali domownicy. W końcu kto mógł nachodzić zwyczajną nastolatkę w środku nocy? Niespecjalnie intrygowało mnie również to, kto usiłował dostać się do domu. Nacisnęłam klamkę, kompletnie ignorując fakt, że w chwili obecnej miałam na sobie jedynie piżamę.
Wychylając się na zewnątrz niemalże doznałam szoku. W tym momencie czułam się tak, jakby ktoś wylał na mnie kubeł z zimną wodą. Oto hipnotyzujące, ciemne niczym północ tęczówki wpatrywały się we mnie ze zdumieniem, odpowiadałam owej postaci tym samym. Przecież to nie było możliwe! Jakim cudem widziałam to, co widziałam? Rozpoczęłam gorączkowe rozmyślania. Co też takiego ważnego wydarzyło się w ciągu tych ostatnich tygodni? Umarłam? Nic innego nie tłumaczyłoby tego, że tuż przede mną stał ten niezwykle irytujący osobnik o kruczoczarnych włosach. Zacisnęłam wargi w cienką linię. Oczywiste było to, że czekałam na jakiekolwiek wyjaśnienia.
- Witaj, księżniczko — aksamitny baryton pieścił moje uszy. 
Potrząsnęłam energicznie głową, brakowało chwili, abym rzuciła się mu w ramiona i wyznała, jak bardzo tęskniłam. Zamiast tego zatrzasnęłam mu drzwi przed nosem. Tak, kolejne z niepożądanych zachowań panienki Gilbert. Przylgnęłam do ściany, zaciskając drobne dłonie w piąstki. Zupełnie nie zwracałam uwagi na słone krople spływające po moich policzkach. 
- Nie jesteś prawdziwy! Nie jesteś! — wykrzyczałam, nie robiąc zupełnie nic, aby uniemożliwić mu wejście do środka. 
Strach przejmował nade mną kontrolę. Moje serce kołatało w rytm stukania, a może raczej walenia w drzwi. Nie, żebym go tutaj nie chciała. Z przyjemnością wpatrywałabym się w jego oczęta, w których tkwił cień tajemnicy. Jeżeli chciałby, mógłby dostać się oknem, został tutaj już zaproszony. Wypuściłam powietrze z płuc ze świstem.
- Nie wierzysz mi, il mio angelo? — jeszcze nigdy nie słyszałam, aby Damon mówił takim tonem.
Pokręciłam przecząco głową. Skąd mogłam wiedzieć, że nie kłamie?
- Eleno, klnę się na Boga, jeżeli za chwilę nie otworzysz, wyciągnę cię stamtąd siłą
Wiedziałam, że nie kłamał, jednak nie zważałam na to. Tkwiłam uparcie tuż obok drzwi, nie przesuwając się ani na milimetr. Pokręciłam głową, gdy pojawił się zupełnie znikąd i chwycił mnie w swoje ramiona i wyprowadził w ciemną noc, nie zważając  zupełnie na nic. Wpatrując się w jego twarz, oświetlaną tarczą księżyca, przygryzłam dolną wargę.
- Dlaczego wróciłeś? Dlaczego to zrobiłeś? — wyszeptałam, nie uzyskując żadnej odpowiedzi. Cisza. Nawet nie zwracałam uwagi na to, że moje ciało drży. Oszukał nas wszystkich podstępnie, a nawet nie raczył przeprosić. Jedynie wpatrywał się we mnie śmiało, posyłając dwustu pięćdziesięciu kilowatowy uśmiech. Spuściłam wzrok i zrobiłam kilka kroków w tył. 
– Odpowiedz chociaż teraz! — syknęłam cicho, wpatrując się w niego z zaciętym wyrazem twarzy.
- Nie mogę. — znowu się wymigiwał. Co mogłam na to poradzić? Skarcić go? Postraszyć? Powiedzieć, że jeśli natychmiast nieprzestanie zachowywać się jak rozpieszczone dziecko to osobiście go uderzę? Miło, że myślisz o mnie w ten sposób. Usłyszałam nagle w swojej głowie. Szlag! Mogłam się domyśleć, że będzie podsłuchiwał.
- Puszczaj mnie! — krzyknęłam, czując jak nagle jego ręce zakleszczają mnie w uścisku. Nie miałam zielonego pojęcia co też działo. Może i nie chciałam się do tego przyznać, ale skrycie lubiłam bycie jego Księżniczką Ciemności.
- Nie ruszaj się. Tylko zmniejszasz swoje szanse na wyjście z tego bez szwanku — wampir uśmiechnął się tryumfalnie, jeszcze ściślej oplatając mnie ramionami.
- To boli, ty idioto! W co ty ze mną pogrywasz?! — wbiłam paznokcie w jego rękę, jednak na Salvatorze nie zrobiło to większego wrażenia.
- Poproś grzecznie, to Cię wypuszczę — był zadowolony z siebie. I to jeszcze jak! Co za dupek. Czy miałam jednak inne wyjście? Raczej nie uśmiechało mi się tkwić tak przez kilka minut, do momentu, aż zabraknie mi tchu.
- Puść mnie. — wyszeptałam, jednak do potulności było mi daleko. Najwyraźniej to wyczuł, bo pokręcił głową z dezaprobatą.
- Stać Cię na coś więcej, Gilbert. Przecież jesteś tak doskonałą aktorką —Coś w jego tonie głosu mi się nie podobało. Drgnęłam niespokojnie, przestając się szarpać.
- Jeżeli… jeżeli mi coś zrobisz to powiem Stefano — wymamrotałam, biorąc haust powietrza. Czułam jego słodki oddech na karku. Przesuwał ustami po mojej szyi, czując się przy tym całkowicie bezkarny.
- Tak, z pewnością przestraszę się mojego braciszka, którego tutaj nie ma.— starszy Salvatore roześmiał się, jednak wyglądało na to, że nie miał zamiaru odpuścić. Przecież nie mógł być już pod władzą Shinichiego, kitsune nie żył już od długich miesięcy! I wtedy uświadomiłam sobie pewien fakt. Wampir był tutaj ze mną, rzekomo martwy, ale jednak prawdziwy. Zmartwychwstał, a to oznaczałoby, że to „coś” również. A co, jeżeli znów osiągnął przewagę nad Salvatorem, co, jeżeli znów wdarł się do jego umysłu? Przybrałam kamienny wyraz twarzy, odchylając głowę na tyle, aby móc spojrzeć w jego oczy. Wciąż tkwił w nich niespotykany mrok, a co najgorsze – pustka. To, co po chwili powiedział…
- Pocałuj mnie — tak, na pewno się nie przesłyszałam. - Śmiało, w Mrocznych Wymiarach okazywałaś mi więcej czułości.
Wiedziałam, że jeżeli życie mi miłe, nie powinnam protestować. Damon na zachętę poluzował nieco uścisk, jednak tylko na tyle, abym mogła swobodnie obrócić się w jego stronę. Zdawałam sobie sprawę z tego, co za chwilę się wydarzy, jednak nie chciałam przyjmować tego do świadomości. Opuszkami palców przesunęłam po jego zimnym policzku. Mógł czuć się zwycięzcą. Uśmiechnęłam się kwaśno, muskając jego słodkie wargi. Przecież teraz niewiele to znaczyło, bawił się ze mną, ot co. Nie pierwszy raz czułam smak jego ust. Tak, pocałowałam go tuż przed śmiercią, ale teraz było inaczej. Nie zrobiłam tego z przymusu. Teraz nie miałam większego wyboru. Odsuwałam się powoli od niego, gdy nagle coś mi to uniemożliwiło. Uniosłam brew, widząc, jak zaciska moje drobne dłonie w swoich, przyciska je do policzków i pogłębia pocałunek. No proszę, romantyk się znalazł. Prychnęłam cicho, poddając się mu. Gdybym próbowała się wyszarpnąć, zapewne złamałabym sobie rękę, a tego żadne z nas nie chciało. Gdy w końcu odsunął się od mnie, spuściłam wzrok.
- Nie mów, że Ci się nie podobało — uśmiechnął się zawadiacko, puszczając moje ręce.
Skrzyżowałam ręce na klatce piersiowej, spoglądając na niego spode łba. Znów zdradzałam Stefano. Myślałam o tym w taki sposób, jakby o wczorajszym obiedzie. Nie spodobało mi się to. Czyżbym już na „dzień dobry” zdołała zatonąć w glorii złego brata? Nie mogłam nawet kontynuować swoich rozmyślań, bo pewna osóbka usilnie starała wmawiać mi kolejne racje.
- Wiesz, że teraz wszystko zacznie się od nowa, prawda? I znowu będziesz moja — Damon wyszeptał mi wprost do ucha. Oszalał?
- Nie mów mi, że się boisz. Kto bagatelizuje zło, ten jest mu poddany. — na zaprzeczenie jego słowom pokręciłam energicznie głową. Wiedziałam, że to jeszcze nie koniec. Coś planował. Co? Nie musiałam długo czekać na odpowiedź.
- A teraz... niespodzianka — wymamrotał jedynie i jak gdyby nigdy nic, wbił kły w moją szyję.
W tamtym momencie właśnie poczułam, jak coś ciągnie mnie do tyłu. Co wydarzyło się potem? Otworzyłam oczy, zrywając się do siadu. Przecież to był tylko głupi... sen. Tak, właśnie tak. Nic podobnego nie miało tutaj miejsca. Dla upewnienia zerknęłam za okno - słońce znajdowało się już wysoko nad linią horyzontu. Próbowałam siebie uspokoić, jednak marnie mi to wychodziło. Ani myślałam, aby wyrównać oddech. Ponownie opadłam na poduszki, wpatrując się tępo w sufit. A co, jeżeli to przeznaczenie mnie prześladowało? Co, jeżeli naprawdę powinnam pokochać Damona ponad wszystko, ponad... Stefano?