niedziela, 3 czerwca 2012

3.


Blood-stained sheets
In the shape of your heart,
This is where it starts...
Blood-stained sheets
In the shape of your heart,
This is where it starts.
This is where it will end.
Here comes the moon again.

PERSPEKTYWA ELENY
Powinien się tutaj zjawiać? Nie powinien? Przecież tak bardzo chciał dotrzymać złożonej przysięgi. Obiecywał mi po tysiąckroć, że gdy już mnie opuści,  da mi spokój na wieki wieków. Jak gdyby nigdy nic miałby patrzeć na kolejne wydarzenia, które miałyby jakiekolwiek znaczenie w moich życiu. Ślub. Dzieci. Wnuki. Śmierć. A teraz stał przed nią, spoglądał na mnie tak beztrosko, jakby wierzył w to, że kilka ostatnich miesięcy zamazało się w mojej pamięci na amen.  Dlaczego jednak miałby na to liczyć? Dlaczego miałby liczyć na jakąkolwiek łaskę okazaną z jej strony?
- Stefano – zacisnęłam wargi w cienką linię , starając się zapomnieć o wszystkich jego wybrykach, o tym wszystkim, co dla mnie zrobił. Podobno mnie kochał. Dlaczego więc zniknął na parę dobrych miesięcy, zupełnie nie zwracając uwagi na to, jak ja będę się czuła? Tak, po raz kolejny moje potrzeby znajdowały się na pierwszym planie. Dlaczegóż to by nie? Co mi szkodziło? I tak wszyscy mieli mnie za bezuczuciową dziwkę.
Och, i całkiem dobrą aktorkę. W przyszłości mogło się to przydać i to nie raz. Tymczasem musiałam jeszcze trochę poczekać na jakiekolwiek wyjaśnienia ze strony wampira. To co usłyszałam, nie było do przyjęcia:
- Pozwolisz mi odejść, kochanie? – spojrzałam na jego jak na wariata, będąc niemalże pewne, że sobie ze mnie żartuje. Nie żartował. Zamiast jednak prawić mu morały, odetchnęłam głęboko.
Nie mogłam uwierzyć, że pan idealny nareszcie raczył się tutaj pofatygować. Przecież był zajęty zapominaniem o mnie. Co skłoniło go do tego, aby przywlec się do małej, niepotrzebnej nikomu Eleny Gilbert? Poczucie winy? A może zwyczajna nuda? Chęć odwiedzenia miasteczka pełnego niespokojnych dusz? Skrzyżowałam ręce na klatce piersiowej, wsłuchując się w monolog Stefano. Zawierał on nieskończenie wiele przeprosin. W końcu przestały obchodzić jego słowa. Mnie się nie zostawia. To ja zostawiam innych. Błądziłam wzrokiem po pokoju, zdając sobie sprawę z tego, że jestem obserwowana zarówno przez czarownicę i wampira. Czy nie mogłam doświadczyć chociaż odrobinki wrażeń? Czy każdy dzień musiał zaczynać się i kończyć soczystym stekiem przekleństw na temat otaczającego mnie świata? Najwyraźniej tak. Chociaż może… Rozdziawiłam szeroko buzię, wpatrując się tuż przed siebie. Nie dalej jak kilka metrów ode mnie stał sam Damon Salvatore, najwyraźniej postanowił się zabawić, bo właśnie posyłał mi buziaka. Widziałam go! Po prostu go widziałam! Najwyraźniej tylko ja mogłam obserwować mężczyznę, nic szczególnego nie przykuło uwagi Bonnie i mojego chłopaka, a w zasadzie byłego chłopaka. Nie miałam pojęcia czy to moja wyobraźnia płatała mi figle czy też miałam do czynienia z niezwykle realistycznym snem. A może żadne z tych z opcji nie wchodziły w grę? Może po prostu tak mocno pragnęłam go zobaczyć, że teraz posiadałabym go niemalże na własność? Chyba mogę tak powiedzieć, prawda? Młodszy braciszek zapewne pomyślał, że przejęłam się jego słowami aż do tego stopnia, więc chwilę potem znalazłam się w jego objęciach. Cóż, Bonnie musiała czuć się niekomfortowo w takiej sytuacji. „Zabawa się dopiero rozpoczyna” – to z pewnością nie był szept mojej podświadomości. Tutaj chodziło o coś znacznie bardziej skomplikowanego, ale mimo wszystko istotnego. Damon. To on usiłował dostać się do mojego umysłu i bądź co bądź, świetnie mu to wychodziło. A niech go cholera weźmie. Uśmiechnęłam się niewinnie, wbijając wzrok w Stefano. „Zostaw go. Dla mnie. Proszę. W innym wypadku nie będę mógł powrócić” – to zabrzmiało niemalże jak błaganie. Przełknęłam głośno ślinę, nie zastanawiając się dłużej nad decyzją. Jak mogłabym ryzykować czymś tak ważnym? Jak mogłabym ryzykować jego powrotem z zaświatów? Nie po to tyle na to czekałam, aby zaprzepaścić jedyną szansę. Może brał mnie nawet na litość, ale w tym momencie nie miało to dla mnie większego znaczenia. Przez zbyt długi czas przebywałam z dala od niego. Nie potrafiłem dłużej tak tego ciągnąć. Dopiero po jakimś czasie uświadomiłam sobie, że wampir oczekuje na jakikolwiek odzew z mojej strony. Chciał go? Dostanie to, na co sobie zasłużył. Wyswobodziłam się z jego objęć, może nawet zbyt gwałtownie, ale co tam. Stanęłam tuż przed nim, wpatrując się w jego jasnozielone tęczówki. Kiedyś uważałam, że ma najpiękniejsze oczy pod słońcem – kolor świeżutkiej trawy, po której co dopiero spłynęły kropelki rosy, przywodził na myśl wiosnę, nadzieję. Najwyraźniej gdzieś się to zapodziało. Gdy tylko poczułam lekkie szturchnięcie w ramię, nie zastanawiałam się już ani trochę dłużej.
- Nie masz pojęcia, co tracisz – prychnęłam cicho, odwracając się na pięcie.
Podjęłam decyzję, a w zasadzie podjęliśmy ją razem – ja i starszy z braci Salvatore, o ile mogłam tak powiedzieć. Bez chwili zawahania pomaszerowałam na górę. Nie zwracałam uwagi na to, iż zostawiłam na dole Bonnie wraz ze Stefano. W tym momencie równie dobrze mogliby się pozabijać, a nie zrobiłoby to na mnie większego wrażenia. Nie, może teraz nieco przesadziłam. Co na to poradzić? Motywowała mnie pochwała, którą otrzymałam dosłownie przed chwilą. Hmm, czasami zachowywałam się jak małe dziecko, które nie pragnęło niczego więcej niż lizaka. Ze mną było podobnie. Zamiast jednak słodkości pragnęłam czego innego – samego Damona Salvatore. Jeszcze jakiś czas temu nigdy nie zdobyłabym się na wypowiedzenie tych słów, sprawiłyby one, że poczułabym się tak, jakbym została okryta hańbą. Od kilku chwil starałam się nie przejmować opiniami większości. Pośpiesznie wślizgnęłam się do pokoju,  zamykając drzwi na klucz. Wolałam nie ryzykować, nie spieszyło mi się do tego, aby ktoś uznał mnie za chorą psychicznie. A może właśnie już taka byłam? Cóż, wszystko możliwe. Przygryzłam dolną wargę, przystając na moment. Potrzebowałam chwili zastanowienia. A co, jeżeli to wszystko było jedynie moim urojeniem? W moim stanie równie dobrze mogłam wyobrazić sobie chłopaka z kruczoczarnymi włosami. Hmm, póki co, za próby się jeszcze nie karało, prawda?
- Czy chociaż teraz mógłbyś przestać błaznować? – wywróciłam teatralnie oczami, w myślach bardzo ładnie prosząc Damona, aby się zjawił. Cóż, mogłam to uznać za swego rodzaju dar, o którym rzecz jasna, nikt nie mógł się dowiedzieć. Gdy tylko chłopak pojawił się zupełnie znikąd i przysiadł się na parapecie, dołączyłam do niego. Kto by pomyślał? Jeszcze jakiś czas temu nawet przez głowę mi nie przemknęło, że nie będę miała nic przeciwko co do spędzenia chwili właśnie z nim. Zwłaszcza z nim.
- Jestem do twojej dyspozycji, księżniczko. – uśmiechnęłam się nieznacznie, słysząc dźwięczny baryton.
W tym momencie paktowałam z synem diabła. Czy jednak mi to przeszkadzało? Ani trochę. Wreszcie podwyższyłam poprzeczkę, nie byłam już tylko marną Eleną Gilbert. Czyżbym najwyraźniej uznała, że byłam za dobra dla wszystkich i wszystkiego? Może skrywałam prawdę gdzieś w głębi swojej duszy? Nikt nie ujawniał swojego prawdziwego „ja”. Zwykle istniało ku temu wiele powodów. Na przykład „Nie chcę ujawniać swojej prawdziwej natury ze względu na bliskich”, „Nie mam zamiaru ranić innych swoim podejściem do życia”. Bla, bla, bla. Nie byłam zwolenniczką owijania w bawełnę, a jak na tym wychodziłam? Z pewnością nie skorzystałam ani trochę. Musiałam tłumaczyć się, jak i wysłuchiwać monologów moich przyjaciół. Odmiana mogłaby się w końcu przydać. Czy to takie dziwne? Monotonia nie należała do czegoś, czym można by się chwalić.
- Czy ty… hmm, czy to jest sen? – przymknęłam na moment powieki, oczekując odpowiedzi. Nie było możliwości, aby skłamał. Nie mógł mnie oszukiwać.
- A czy tego właśnie byś chciała?
- Nie
- Więc jestem prawdziwy
Uśmiechnęłam się nieznacznie na wydźwięk tych słów. Pochlebiały mi. Nawet bez względu na to, że nasze ostatnie spotkanie miało miejsce kilkanaście minut temu, w salonie. O ile seans można było nazwać spotkaniem. Wyciągnęłam dłoń w stronę chłopaka, bo dopadła mnie przemożna ochota pogłaskania go po policzku. Moje zamierzenia spełzły jednak po niczym.
 - Och, nie mogę cię dotknąć – naburmuszyłam się. Czyżby był jedynie kimś, a raczej czymś na kształt hologramu? Cóż, dobre to i to. Ważne, żeby w ogóle tutaj tkwił. Ze mną. Dla mnie i dla nikogo więcej.
Moje rozterki nie trwały jednak długo, wystarczyło tylko jedno spojrzenie, zatopienie się w tęczówkach czarnych niczym północ. Zły czar prysł, a ja znów zamieniałam się w tą egoistyczną Królową Lodu. Coś za coś.
- Już niedługo nie będziesz musiała mnie odstępować chociażby na krok – uniosłam brew ku górze, słysząc jego słowa. Nie kłamał, z pewnością. Co prawda, starał się oszukać mnie kilka razy, ale robił to wyłącznie dla mojego dobra. Mimo tych litrów skosztowanej krwi, mimo tych głębokich ran, wcale nie chciał mnie zostawiać. Nie miałam pojęcia co też zakodowało się w mojej główce, ale byłam niemalże pewna, że miałam Damona za kogoś znacznie gorszego. Pozory jednak potrafiły mylić. Jak to mówiło pewne przysłowie „Nie sądź książki po okładce”.
- Przecież Stefano rozpęta burzę, gdy tylko się o tym dowie – mruknęłam cicho, ale mimo to byłam pewna, że mnie usłyszał. Oparłam głowę na kolanach, wpatrując się w krajobraz za oknem. Wszystko wydawało się tak spokojne. Fell’s Church wyglądało zupełnie tak, jakby nie dotknęło władanie piekielnych bliźniąt, plaga malaków i innych paskudnych istot. Jedynie krople deszczu rytmicznie uderzały w szybę raz po raz. Pam, pam, pam. Najwyraźniej miała miejsce kolejna letnia ulewa, a ja nawet tego nie zauważyłam. Tak, jestem genialna – przemknęło mi przez myśl.Mogło by się wydawać, że życie w na pozór spokojnym miasteczku w stanie Wirginia wracało do normy, ale czy aby na pewno? Czy będzie mi dane spokojnie umrzeć? Czy w najbliższym czasie stanę się istotą mroku, których tak naprawdę powinnam nienawidzić? Chwilowe rozmyślania przerwał mi głos towarzysza. Zapewne powtarzał swoją kwestię po raz kolejny, bo prychnął, gdy tylko uniosłam na niego wzrok.
- Naprawdę się nim przejmujesz? – pogarda w jego głosie sprawia, że nie miałam już pojęcia co o tym wszystkim myśleć. Najpierw świadomie się do mnie przymila, a za moment beszta. Taki już jednak był. Nie mogłam go zmieniać na siłę. Poza tym, przecież właśnie takiego go uwielbiałam, racja? – Wrócę tylko i wyłącznie dla Ciebie.
Rzadko kiedy robił wyjątki, a już szczególnie takiego pokroju. Może naprawdę mogłam się łudzić, że znaczyłam dla niego coś więcej? Może nie tyle, co dla Stefano, ale jednak to zawsze coś…
- A potem? – uniosłam brew ku górze, nieświadomie pochylając się w stronę mężczyzny.
Najwidoczniej schlebiało mu to, że nie krępowałam się z okazywaniem emocji. Pozytywnych emocji. I to w dodatku skierowanych w jego stronę. Niech się cieszy, póki może. Gdy dojdzie co do czego, mogło już nie być tak wesoło. A szkoda. Wielka szkoda. Wątpliwa była sprawa jego powrotu. Bez Bonnie chyba się tutaj nie obędzie, ale czy zgodzi się na moją propozycję? Postanowiłam się dłużej tym nie przejmować. Damon starał się nadrobić wszystko jednym zdaniem. Cholera, udało mu się. Na samym początku nie pojęłam wagi jego słów, jednak już chwilę potem pojęłam, co chciał mi przekazać:
- Nikt nie musi o tym wiedzieć. Znikniemy z Fell’s Church raz na zawsze

„Na zawsze” – czy to nie znaczy to samo co „nigdy”?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz