niedziela, 3 czerwca 2012
4.
- Obiecaj, że mnie nie zostawisz.
- Chociażby same diabły do piekła ciągnęły, nie odejdę.
- Nie kłamiesz?
- Skąd ten pomysł?
- Może stąd, że jesteś kłamcą idealnym?
- Mam traktować to jako komplement?
- Jeżeli chcesz…
- Właśnie pozwalasz zaprowadzić się mi do miejsca, z którego nie ma wyjścia.
- Wiem.
- Nie będziesz żałowała?
- Niby czego miałabym żałować? Nie chcę cię znowu stracić.
- Dlaczego więc nie pozwalasz mi wrócić?
- Przecież pozwalam! Oczywiście, że pozwalam! Bądźmy razem już od dzisiaj!
- A co, gdyby twoje życzenie się spełniło, Eleno? Co wtedy byś zrobiła?
- Byłabym najszczęśliwszą dziewczyną na ziemi.
Dzisiejsza noc przyniosła kolejny sen. O dziwo, wydał mi się on bardziej optymistyczny niż kiedykolwiek. Słowa Damona okazały się być taką ciepłą kołderką. Ogromnym pozytywem. Wstając rano, po raz pierwszy od dłuższego czasu miałam tak dobry nastrój. Związałam włosy błękitną wstążką, jeszcze przez jakiś czas przyglądając się swojemu odbiciu w lustrze. Musiałam odpowiedzieć sobie na dwa zasadnicza pytania: Do czego zdolna była Elena Gilbert? Jak wiele mogłam poświęcić dla swoich bliskich? Cóż, bez wątpienia wiele. Sam fakt, iż paktowałam z istotami rodem z horrorów mógł się wydawać niesamowicie odważnym aktem z mojej strony. Jednak czego to się nie robiło, aby żyć lepiej? Lepiej, ale nie zawsze bezpieczniej. Jak wiele osób straciło życie, poświęcając się za tą drugą osobę?
***
- To niemożliwe, Eleno. Gdyby było tak, jak mówisz, już dawno by tutaj był – Bonnie dość sceptycznie podeszła do sprawy. Nieco mnie to zdziwiło, ponieważ zawsze należała do zwolenniczek wampira, delikatnie mówiąc.
- Powiedział mi, że wróci dzisiaj! Nie mógł mnie okłamać! – po raz kolejny wmawiałam przyjaciółce swoje racje, zachowywałam się niczym rozpieszczona pięciolatka, ale co z tego? Przecież najważniejsze w tym momencie było uświadomienie mojej przyjaciółce prawdy. Tak, tym razem jej jedynej mogłam zaufać. Meredith z pewnością powiedziałaby, że ześwirowałam i trzeba się mną zaopiekować. Jakoś niespecjalnie przejawiałam do tego chęci, potrafiłam zadbać o siebie lepiej, niż mogłoby się wszystkim wydawać. Dlaczego nie chcieli w to uwierzyć? Czy pragnęłam tak wiele? Nim się spostrzegłam, rudowłosa przysunęła się bliżej mnie i szczelnie opatuliła kocem. Oparłam się o jej ramię, wzdychając cicho.
- Przecież wiesz, że też chciałabym, aby wrócił. To przeze mnie zginął. Gdybym nie zeskoczyła po gwiezdną kulę, byłby tutaj i… - nim się spostrzegłam, łzy spływały ciurkiem po policzkach mojej przyjaciółki. Pięknie, teraz i ją wzięło na wspomnienia! Przymknęłam powieki, głaszcząc ją po plecach. To uspokajało zarówno ją, jak i mnie.
- Nie możesz się o to obwiniać. Damon nie chciałby tego. Zginął dla całego Fell’s Church, nie tylko dla mnie i dla ciebie…- wyszeptałam cichutko, usiłując powstrzymać Bonnie od wpadnięcia w histerię. Och tak, ona była do tego zdolna, a żadne z nas tego nie potrzebowało.
- Ale jego nigdy już tutaj nie będzie! – zaprotestowała moja towarzyszka, pociągając nosem. Chyba już jej trochę przeszło, postanowiła nie wylewać już swoich żali.
- Skąd możesz mieć pewność? – usłyszałam nagle, a chwilę potem spojrzałam na zdumioną, a jednocześnie przerażoną Bonnie. Obróciłam się za siebie, wstrzymując oddech. Czy ktoś tu wyjaśni mi, co się tutaj do jasnej cholery działo?!
- O Boże. – wyszeptałam, mrugając oczyma. Ktoś musiał mnie uszczypnąć, inaczej nie uwierzę, że to wszystko działo się naprawdę. Ten głos poznałabym na końcu świata, nikt inny nie mówił tak aksamitnym barytonem. Kruczoczarne włosy opadały mu na czoło w artystycznych nieładzie, idealnie zarysowane kości policzkowe… Chłopak – marzenie. Tylko jakim cudem pojawił się tak niespodziewanie? Żadnego wiatru, żadnych niepokojących znaków. Głucha cisza. Czy właśnie nie w takich momentach przychodziła Śmierć?
- Wystarczy „mistrzu” – Damon uśmiechnął się pod nosem, podchodząc nieco bliżej mnie. Chwilę potem dzieliły nas centymetry.
- Ale jak ty…? – wyjąkałam, mimowolnie rozchylając usta.
- Nie mam pojęcia. Ale chyba się cieszysz? Dotrzymałem obietnicy.
Pokiwałam gwałtownie głową, zadał tak niedorzeczne pytanie. Jak mógłby wątpić w moją radość? Tym bardziej, że właśnie odkryłam, że problemy z trzymaniem emocji na wodzy. Nagły wybuch radości raczej nie byłby oczekiwany. Ale on wrócił. Wrócił. Wrócił dla mnie. Uśmiechnęłam się nieznacznie, wtulając się w jego ramiona. Po raz pierwszy od dłuższego czasu poczułam się potrzebna. A więc marzenia się spełniały. Wystarczyło jedynie mocno w nie uwierzyć, ze wszystkich sił. Oczywiście istotna była również pomoc ze strony bliskich. Towarzystwo Bonnie na przykład bardzo wiele mi dawało.
- Przestań się mazać – no tak, cały Damon. „Nie okazuj uczuć, a może u mnie zdobędziesz u mnie plusa.” Wywróciłam teatralnie oczami, wdychając zapach jego perfum. Brakowało mi tego, mimo, iż nasze relacje nigdy nie były najlepsze, nie mogłam długo obejść się bez towarzystwa starszego Salvatore’a.
- Jesteś tutaj, naprawdę – odsunęłam się od niego na pewną odległość, irytowała mnie jego obojętność.
- Dzięki Tobie.
***
- Pozbądźmy się Stefano – słysząc jego kojący szept, przymknęłam powieki. Dlaczego zaczynał tą rozmowę? Nie miałam ochoty na wdawanie się z nim w polemikę na temat mojego byłego chłopaka. Tym bardziej w tym momencie. Dopiero co dobiłam paktu, który miał na celu uwolnienie wampira, a teraz proszę, już myślał o wpleceniu mnie w swój plan. Ten to dopiero musiał narzekać na nudę. Jakoś nie mogłam sobie przypomnieć, aby Damon był zwolennikiem poruszania tematów dotyczących mojego „związku” z jego bratem. Najwyraźniej coś mnie musiało ominąć. Wślizgnęłam się pod kołdrę, nie zwracając większej uwagi na towarzysza, który najwyraźniej postanowił pójść w moje ślady i już po chwili znajdował się tuż przy moim boku.
- Wątpię, aby nam teraz przeszkodził. Słyszałeś, co powiedział – oparłam się o jego tors, wzdychając cicho.
Tak, w głębi duszy chciałam, aby uświadomił sobie, że nikt nie będzie już takie samo po tym, jak po prostu mnie zostawił. Dopełnieniem stało się spławienie go przeze mnie, no i Damona oczywiście.
- Nie zrozumiałaś mnie – odparł rozbawiony, muskając mój policzek. Nie mogłam pojąć co chciał osiągnąć tymi spontanicznymi czułościami, ale nie potrafiłam się im opierać.
Jak to: nie zrozumiałam go? Przecież właśnie powiedziałam, że jego brat da nam (tak, nam) spokój na wieki wieków. – Widzisz, mówiąc „pozbądźmy się” miałem na myśli, że nie spotkamy go już nigdy więcej.
Wzruszył obojętnie ramionami, jakby mówił właśnie o najprostszej rzeczy na świecie.
- Mamy układ, kochanie. Jestem tutaj, dopóki spełniasz moje prośby. A teraz jakoś się do tego nie kwapisz. Naprawdę chcesz, abym znów cię zostawił, tym razem już na zawsze? Wątpię, abym dostał drugą szansę – czując jego dotyk na policzku, odruchowo wtuliłam twarz w dłoń Damona. Wpatrywałam się w jego ciemne oczy, nie dostrzegając w nich niczego poza niesamowitą pustką. Uderzał w moje słabe punkty, doskonale wiedział, że decyzja, którą musiałabym ewentualnie podjąć była niesamowicie trudna. Nie tego się spodziewałam. Myślałam, że się zmienił chociaż trochę, wydarzenia, które miały miejsce w ciągu kilku ostatnich miesięcy powinny go czegoś nauczyć. Najwyraźniej myliłam się i to bardzo. Jemu nie można było ufać, a przynajmniej nie we wszystkich przypadkach. Czułam się tak dziwnie, słysząc jego słowa, wciąż nie potrafiłam pojąć ich wagi. Przełknęłam gulę rosnącą w moim gardle od jakiegoś czasu, zdobywając się na jedno pytanie.
- Ale to twój brat, nie? – zaczęłam niewinnie, starając się wyczytać emocje z jego twarzy. Na moje nieszczęście, starszy Salvatore nie należał do otwartych ksiąg. – Może i jest idiotą, ale nie powinieneś go tak od razu…
- Zabijać? Przecież to nie ma żadnego znaczenia. Poza tym, myślałem, że ci na nim nie zależy – Damon prychnął cicho, niemalże od razu odsuwając się ode mnie. Grał, ukrywał wszelkie emocje, byleby tylko wzbudzić we mnie współczucie. Zazwyczaj udawało mu się tu, jednak tym razem postanowiłam być nieugięta. Okazało się to trudniejsze niż myślałam, bowiem wystarczył tylko jeden zawadiacki uśmiech, abym zapomniała o całym świecie. Jakim cudem mogłam się tak łatwo poddawać? Co prawda, obiecałam mu, że go tutaj ściągnę, bez względu na jakiekolwiek trudności. Najwyraźniej przeliczyłam się.
- Bo mi nie zależy! – fuknęłam, zaciskając wargi w cienką linię. Ile jeszcze razy będę zmuszona udowadniać mu to? Ile razy miałam powtarzać, że Stefano już się dla mnie nie liczy, ponieważ jest kimś zupełnie innym niż do tej pory? Ludzie się zmieniali, nie mieliśmy na to większego wpływu. Jedyne czego pragnęłam w tym momencie, to szybkiego unormowania się sytuacji. Najwidoczniej dzisiaj nie był mój szczęśliwy dzień – znowu. Długo łudziłam się, że w końcu nadejdzie taka chwila, gdy wszystko wróci do normy.
- W takim razie, będziesz miała okazję to udowodnić – dodał już nieco pogodniej.
Nie miałam najmniejszej ochoty się z nim kłócić, nie miałam szans na wygraną. Poza tym, po co miałam walczyć, skoro i tak znajdzie jakiś haczyk, coś, dzięki czemu przekona mnie do swoich racji? Wtuliłam się jedynie w poduszkę, starając się ignorować to, że właśnie głaskał mnie po włosach. Może mi tym poprawi humor, niech próbuje dalej. Geniusz.
- Znasz mnie tak długo, a nie możesz zrozumieć tego, że nigdy się nie zmienię? – westchnęłam cicho, wsłuchując się w jego słowa. Świadomie mnie ranił. Nie powinnam się dziwić, przecież nikt, ani nic nie był w stanie go zmienić. Nic nie mogło sprawdzić, aby zaczął okazywać cieplejsze uczucia. Nawet ja. W pokoju zapanowała grobowa cisza. Zazwyczaj nie wróżyła ona niczego dobrego, tym razem jednak była jedynie następstwem przekraczania granic. Póki co, żadne z nas nie było skore do przerwania jej. Nie ma to jak mieć dzień milczenia, pomyślałam z przekąsem. Przeniosłam wzrok na ścianę, tępo wpatrując się w jeden z obrazków znajdujących się na niej.
- To wcale nie tak – wymamrotałam niewyraźnie. Spodziewałam się zaraz potem pytania w stylu „W takim razie, o co ci chodzi”, ale żadne słowo nie padło z ust wampira. Pozwalał mi dojść do słowa?
Ale miło. Tyle, że nie miałam mu już nic do powiedzenia. Bynajmniej w tym momencie. Gdybym opowiedziała mu o wszystkim, co myślę, miałby mnie za wariatkę. Tego akurat nie potrzebowałam.
- Chyba nie chcemy dostać żadnej kary, prawda? – wampir roześmiał się serdecznie, a ja rozluźniłam się nieco. Ten moment nierozwagi nie potrwał długo, ponieważ chwilę potem atmosfera znów stała się dosyć napięta, gęstniała niczym mgła. Żadne z nas nie mogło na to zaradzić. Pokręciłam tylko przecząco głową, nie wiadomo, co też mu mogło wpełznąć to tego chorego umysłu. O tak, stać było go na wiele jakże kreatywnych pomysłów. Póki co, wolałam nie poznawać żadnego z nich. Wzrok miałam wbity w podłogę, jednak gdy tylko zauważyłam, że Damon wstaje i zmierza w stronę drzwi, chwyciłam go za rękaw koszuli. Wampir odwrócił się w moją stronę nieco zdziwiony. Zapewne myślał, że zmieniłam decyzję, biedny, najwyraźniej poczuł się zaskoczony, gdy oznajmiłam mu to, co chciałam powiedzieć.
- Nigdzie nie idziesz. Obudzisz wszystkich. – syknęłam cicho, starając się go powstrzymać przed wyjściem. Po tym, jak dowiedziałam się co kombinuje, nie miałam zamiaru zostawiać go samego. Dobra, może i Stefano działał mi na nerwy tym swoim troskliwym podejściem do każdej sprawy, ale wolałam utrzymywać go przy życiu jeszcze przez jakiś czas.
- Och, to naprawdę wielka szkoda – odparł z udaną troską.
- Mówię poważnie, jeżeli wyjdziesz, będziesz miał do czynienia ze mną. – Nie chciałam się narażać komukolwiek tym, że spędzałam czas z kimś, kto teoretycznie powinien być martwy! Tym razem w dosłownym tego słowa znaczeniu. Nikt nie mógł dowiedzieć się o tym, co wydarzyło się pomiędzy nami, nigdy. Ciocia Judith raczej nie będzie zachwycona, gdyby zobaczyła mnie
- A ja akurat się Ciebie boję – dodał wampir zgryźliwym tonem. Nie przepadałam za żartami na mój temat, królowa szkoły powinna mieć dobrą reputację. Nie powinna się dawać zniszczyć jakiemuś głupiemu, ale nad wyraz przystojnemu wampirowi. Niewiele myśląc zamachnęłam się, brakowało zaledwie kilku centymetrów, aby moja dłoń pozostawiła ślad na bladym policzku.
- Złość piękności szkodzi.
- Więc dla ciebie już za późno.
- Proszę, proszę. Co za riposta.
Wywróciłam teatralnie oczami, puszczając jego rękę.
- Zawsze możesz wyjść oknem.
- Pewnie, i ryzykować, że jeszcze mi się coś stanie. Zadręczałabyś się do koońca życia – uniósł brew, celowo przeciągając samogłoskę „o”.
- Martwić się o takiego idiotę? Nigdy.
- To zabolało, skarbie.
- I dobrze.
Uniosłam brew ku górze, sadzając go z powrotem na łóżku.
- O, czyli jednak pozwalasz mi zostać? – pewnie się cieszył z tego powodu cholernie. Cóż, nie ukrywając, mnie również nie przeszkadzało jego towarzystwo. W innym przypadku nie tkwiłby teraz w moim pokoju cały i zdrowy.
- Muszę cię pilnować.
- Ach tak, boisz się, że znów ci umknę.
Trafiłeś w dziesiątkę, dodałam w myślach. Doskonale wiedział jak to ze mną było i nawet nie starał się tego zmienić. Wręcz przeciwnie, czuł się spełniony, gdy tylko zżerało mnie poczucie winy. Nie lubiłam powracać do momentu jego śmierci, ale chyba mnie właśnie do tego zmuszał. Czy byłby w stanie z powagą wysłuchać tego, co targało mną chwilę po tym jak odszedł rzekomo na zawsze? Jestem gościem w łóżku Eleny Gilbert, o tym trzeba napisać. – kąciki jego ust wygięły się w ironicznym uśmiechu, za co oberwał poduszką.
-Zamknij się.
- A jak nie, to co? Zbijesz mnie?
Przekręciłam się na drugi bok, bowiem nie mogłam już dłużej patrzeć na tą przebrzydłą twarzyczkę.
- Daj mi spokój, chcę spać – ziewnęłam teatralnie, usiłując się wyciszyć. Krew nadal buzowała mi po tym, co powiedział mi mój towarzysz. Tak, zachowywałam się dziwnie. Raz chciałam tego, a raz owego.
- Sama zaczęłaś – słyszałam, jak bierze gwałtowny haust powietrza. Wampiry przecież nie musiały oddychać, chyba, że korzystały z Mocy.
- Jutro wielki dzień, sama podejmiesz decyzję. Nie popełnij błędu. – zastrzegł sobie Damon, muskając wargami moje czoło. Przygryzłam dolną wargę, słysząc nierówne bicie swojego serca. Najwyraźniej nawet ono wyczuwało coś, co niósł wraz ze sobą wampir.
- Buonanotte amore – w mroku błysnęły jego śnieżnobiałe kły. Poczułam jedynie chłodny wiaterek, owiewający moją twarz, a chwilę potem już go nie było. Tak po prostu zniknął. Nie kwapiłam się do tego, aby wybiec za nim w ciemną noc w samej piżamie.
- Oczywiście – uśmiechnęłam się kwaśno, zaciskając palce na materiale pościeli.
Początek końców, historia zataczała koło.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz