niedziela, 3 czerwca 2012

5.


Zrywając się z łóżka, nie myślałam o niczym innym jak o śniadaniu. Byłam niesamowicie głodna, cóż, to chyba nic dziwnego, że ludzkie potrzeby brały górę. Nie  mogłam się przecież wiecznie zamartwiać. Na świecie nie istniał jedynie Damon i jego chore igraszki. Ubrałam się w dżinsowe szorty i koszulę, aby jakoś prezentować się w rodzinnym gronie. Tak, należałam do osób, które przywiązywały ogromną wagę do swojego stroju. Nic dziwnego, skoro było się królową liceum, a może raczej – upadłą królową. Zatykając jeden z loków za ucho, przelotnie musnęłam policzek Margaret. Ostatnimi czasy nieczęsto ze sobą rozmawiałyśmy. W zupełności poświęcałam się przecież pogawędkom z telepatycznym Salvatorem. Dzisiaj jednak miało być inaczej. Chciałam usiąść przy stole jak gdyby nigdy nic i wdać się w zwyczajną dyskusję z Judith lub Robertem. Czasem tęskniłam za tymi czasami, w których każde z nas nie żyło własnym życiem. Tego już jednak nie dało się naprawić. Uśmiechnęłam się  nieznacznie, pakując do buzi słodkiego rogalika. Musiałam przyznać przed samą sobą, już dawno żadne z nich nie widziało mnie tak zadowolonej. Tak, prawdziwy powód do radości. O dziwo, żadne z nas nie odzywało się ani słowem. Ciszę przerwał dzwonek mojego telefonu. To już nie można było sobie pomilczeć? Zerknęłam na wyświetlacz, wpatrując się tępo w nazwę na ekranie. Meredith. Odebrać? Nie odebrać? Westchnęłam cicho, naciskając zieloną słuchawkę.
- Elena? – jak zwykle przywitał mnie opanowany głos przyjaciółki. Czy ona kiedykolwiek mogła chociażby udawać szczęśliwą?
- Cześć – rzuciłam, odchodząc od stołu.
- Przyjdziesz? Obiecuję, że opowiem ci wszystko – zmarszczyłam czoło, dopiero po chwili domyślając się, że zapewne wczoraj wieczorem razem z Alarickiem wrócili z Duke.
- Jasne – niemalże od razu rozłączyłam się, przechodząc na korytarz.
- Dokąd idziesz? Jest jeszcze wcześnie – zapytała Judith. Co, ona też miała zamiar mnie szpiegować?
- Merry wróciła – wzruszyłam obojętnie ramionami, nie czekając na jej reakcję.
***
„Cholera, ten facet naprawdę przyprawiał ją o zawrót głowy” przemknęło mi przez myśl, gdy wysłuchiwałam obszernego monologu na temat nauczyciela historii. Kto by pomyślał, że znajdzie się osoba, która złamie twardą Sulez? Zamrugałam kilkakrotnie oczami, widząc, jak przyjaciółka macha mi dłonią przed twarzą.
- Co jest? – słysząc jej pytanie, wywróciłam teatralnie oczami. O bardziej pospolitą rzecz nie mogła już spytać.
- Nic.
- Przestań udawać. Widzę, że coś się stało.
- Nawet gdybym ci powiedziała, to przecież i tak nie uwierzysz.
- Niby dlaczego?
- A co, może dasz wiarę, że Damon wrócił już na zawsze? – prychnęłam, opierając głowę na dłoniach. Widząc zakłopotany wyraz jej twarzy, nie odpowiedziałam nic.
- I? Co w związku z tym? – tak, po raz kolejny starała się udawać, że mi wierzy, dziękuję bardzo.
- Jak zwykle ciągnie za sobą kłopoty – mruknęłam. „Tak, dopiero teraz o tym pomyślałaś. Jesteś genialna”. Nic dziwnego nie było w tym, że myślałam o sobie w ten sposób.
 - Mogę pomóc – odparła z obojętnością moja przyjaciółka.
Zmarszczyłam brwi, nie do końca rozumiejąc, o co tak naprawdę jej chodziło. Gdy tylko jednak dotarło do mnie, o czym też może myśleć, pokręciłam intensywnie głową. Prawda była taka, że żadne z nich za sobą nie przepadało. Nie powinnam się dziwić. Jeszcze kilka miesięcy temu chciała zabić Damona za to, że próbował przemknąć się do Mrocznych Wymiarów. Dzięki Bogu jej plany nie powiodły się. Wydarzyło się znacznie coś gorszego, starszy z Salvatore’ów wziął ze sobą Bonnie. Mówiąc „wziął” miałam na myśli bezmyślne podążanie rudzielca za nim. Tak, w tamtym momencie byłam na niego wściekła. Teraz wszystko się ulotniło.
- Nawet nie próbuj go tknąć – wzięłam łyk kawy, przenosząc wzrok na Meredith. – To moja sprawa.
Poza tym, pochodziła z rodu pogromców wampirów. Pomińmy już fakt, że jeszcze nigdy żadnego nie unicestwiła.

***
Przekraczając próg pensjonatu niemalże natychmiast rzucił mi się w oczy zadowolony z siebie Damon. Co on znowu kombinował? Raczej nie należał do ludzi, którzy cieszyli się z byle powodu. Odruchowo rozejrzałam się dookoła, ale nie zauważyłam nic niepokojącego. Na razie.
- Jak miło cię widzieć – na jego głos zareagowałam obojętnie, co odrobinę mnie zdziwiło. Czy jeszcze kilka dni temu nie chciałam mieć jego i tylko jego na wyłączność? Podeszłam nieco bliżej, a gdy tylko obrzuciłam wzrokiem kanapę, cała zesztywniałam. Świetnie, mój były wampirzy chłopak prawdopodobnie wykrwawiał się, co nie mogło mu zaszkodzić tak bardzo, jak kołek wbity nieopodal jego serca. Piorunując wzrokiem starszego Salvatore’a, rzuciłam kilka przekleństw pod jego adresem, po czym zajęłam się młodszym z braci. Jasna cholera, czy oni naprawdę potrzebowali niańki?
- Stefano? Stefano, słyszysz mnie? – przyklękłam tuż przy wampirze, który odpowiedział mi przeciągłym jękiem.
Jeszcze żył. Przynajmniej tyle dobrego. Nie trzeba się będzie martwić, gdzie go zakopać. Zagryzłam dolną wargę. Pomimo niezadowolenia wampira, musiałam szybko wyciągnąć z niego ten kołek, bo inaczej mogłoby być nieciekawie. Dobra, może i już nie żywiłam najcieplejszych uczuć do chłopaka na kanapie. Zostawił mnie, a zaledwie dwa dni temu zjawiał się i bredził o tym, jak to mu na mnie zależało. Kolejny idiota do kolekcji. Nie znaczyło, że pozwolę go skazywać na śmierć, w dodatku z rąk własnego brata.
- Naprawdę? Nie miałeś nic innego do roboty? – syknęłam cicho, szukając czegokolwiek, czym mogłabym przeciąć nadgarstek. To jedyny sposób, aby w szybki sposób przywrócić wampira do życia, że się tak wyrażę.
- Niby po co miałbym czekać? Przecież i tak znam twoją odpowiedź – wzruszył obojętnie ramionami, nie zbliżając się do mnie ani na krok. I dobrze. Równie dobrze mogłam posunąć się do tego, abym tym razem jemu wbić ten cholerny kawałek drewna. Tak, tym razem prawidłowo odgadł, co też chciałam mu powiedzieć. Chwilę potem przesunęłam scyzorykiem po dłoni, a kilka kropelek krwi spadło wprost do ust Stefana.
- Wczoraj mówiłeś co innego – kontynuowałam dalej temat. Tak, tak. To co było, a nie jest, nie pisze się w rejestr. Zasada wyznawana przez starszego Salvatore’a. I kto tutaj nie dotrzymuje obietnic?
Czułam jak Damon chwyta mnie za ramiona i usiłuje odciągnąć od Stefana. No patrzcie, w końcu raczył zareagować. Niełatwo będzie wyswobodzić się z objęć wampira. Ile to razy już znajdowaliśmy się w podobnej sytuacji? Co najmniej pięć.
- A może pójdziemy na ugodę, co? Kompromis, Damon. Znasz takie słowo? – skrzyżowałam ręce na piersiach, unosząc brew ku górze. Z kim jak z kim, ale ze mną nie powinien się poprztykać.  – Ty zostawiasz jego, a dostajesz to, czego chcesz. Pasuje?
Widziałam jak się waha, w końcu pozbawiałam go jedynego źródła rozrywki. Cóż, trudno się mówi.
- Tylko na jakiś czas – odparł, przeciągając każdy wyraz. Byłam niesamowicie zaskoczona tym, że tak łatwo się poddaje. Cóż, przynajmniej tyle.
- Masz, udław się – zacisnęłam wargi w cienką linię, podsuwając mu nadgarstek pod sam nos. Jeżeli to miało go ucieszyć i póki co zapobiec zabiciu Stefano to proszę, niech bierze co chce. Obserwowałam uważnie, jak zmieniał się wyraz jego twarzy – z obojętnego na zdziwiony, a następnie zadowolony ponad wyraz. Jejku, chyba nigdy nie zrozumiem co te wampiry widziały też w mojej krwi. Mniejsza o to. Przez ten cały czas, kiedy bezpodstawnie się mną pożywiał starałam się nie myśleć o tym, że sama sobie na to pozwoliłam. Przecież gdybym go nie posłuchała, nie dochodziłoby do tego wszystkiego. Może i dręczyłby mnie w mojej podświadomości, ale to było chyba lepsze od gryzienia i wbijania kołków. Co do spijania krwi – mógłby w końcu przestać. Nie należałam do nieśmiertelnych, a brakowało dosłownie chwili, abym zemdlała. Odchrząknęłam znacząco, mając cichą nadzieję, że nie przekroczy po raz kolejny granic. Cóż, delikatnością to on nie grzeszył. Wsunęłam dłonie do kieszeni, wiedząc, że czeka mnie jeszcze sporo pracy.

***
Musiałam dopilnować, aby się tutaj nie pozabijali. Oczywiście, że byli do tego zdolni. Już nie raz próbowali, i to na moich oczach. Trudno, potrzebowałam chwili samotności, a tylko tutaj najwyraźniej rozumiano moje prośby. Aż za bardzo przywiązywano do nich wagę. Podciągając kolana pod samą brodę, wbiłam wzrok w ogień tlący się w kominku. Siedząc na kanapie, zupełnie nie przejmowałam się tym, że Judith wścieknie się, gdy nie wrócę do domu na czas.
- Grzeczne dziewczynki już dawno powinny spać – tylko Damona było stać na kąśliwe uwagi. Chociaż raz nie mógł stać się poważny? Najwyraźniej ten typ tak ma. Już ja mu przypomnę, jak prosił, abym pomogła mu powrócić, niech no tylko poczeka.
- A może ja wcale taka nie jestem? – przygryzłam dolną wargę, nie zaszczycając go spojrzeniem. Wiedziałam, że i tak się do mnie przysiądzie, nie musiałam spoglądać za siebie.
- Zepsułaś mi całą zabawę – znów udawał niezadowolonego pięciolatka. Tak, powodzenia, jeżeli mnie tym rozmiękczy. Tym razem nie poddawałam się tak łatwo. Przynajmniej nie jemu. Wystarczy spojrzeć, do czego to tak naprawdę doprowadziło.
- W takim razie, bardzo się cieszę – mruknęłam pod nosem.
Cholera, aż mi się nie chciało myśleć, co też mógł wykombinować, gdybym nie przyszła na czas. Póki co, zostawmy to wspomnienie w szarej przeszłości. Przez chwilę żadne z nas się nie odzywało. Nie miałam najmniejszego zamiaru wyciągać do niego ręki, on wszystko zepsuł, więc to on powinien przeprosić. Tak, oczekiwałam tego. Korona z głowy by mu nie spadła, gdyby wybełkotał coś, co mogłoby mnie podnieść na duchu. Nie mogła zrozumieć jego głupawych zachowań, ale chyba nie byłam jedyna.
- Gniewasz się? – odparł w końcu, na co tylko cicho prychnęłam.
- Za to, że chciałeś zabić Stefano i że wyssałeś mnie niemalże do końca? Nie, skądże – uśmiechnęłam się ironicznie. – Jesteś idiotą, Salvatore. Martwisz się jedynie o siebie, nie zwracasz na mnie uwagi i… - urwałam w pół słowa, bo właśnie zamknął moje usta pocałunkiem.
Spojrzałam na niego z niedowierzaniem, niemalże natychmiast odsuwając się od niego. Czy on aby na pewno był trzeźwy? Wpatrywałam się w jego ciemne tęczówki, powoli tracąc głowę. Mimo to nie fair, zawsze uważałam, że miał najpiękniejsze oczy. Ich głęboka czerń idealnie kontrastowała z jego bladą cerą. Szczerze wątpiłam, aby znalazła się kobieta, która nie pragnęłaby spędzić z nim chociaż jednej nocy. Wypuściłam ze świstem powietrze z płuc. Jego wzrok wydawał się mówić, że tak naprawdę nie mamy nic do stracenia. Tak, tym razem musiałam przyznać mu rację. Najwyżej będę żałowała. Miałam jednak prawo do błędów, prawda? Uśmiechnęłam się pod nosem, po czym pocałowałam go tak, jak jeszcze nigdy dotąd. Może i to właśnie nazywało się szczęśliwym zakończeniem? Skoro naprawdę to miało tak wyglądać, to dlaczego nie? Niejeden pewnie byłby zdziwiony moim zachowaniem, miałam nastroje zmienne niczym kobieta w ciąży. Można pomyśleć, że nabierałam krzty zachowań Damona. W końcu z kim przestajesz, takim się stajesz. Normalne.

“Give me your lips for just a moment
And my imagination will make that moment live
Give me what you alone can give
A kiss to build a dream on 
When I'm alone with my fancies... I'll be with you
Weaving romances... making believe they're true”

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz