niedziela, 3 czerwca 2012

7.

PERSPEKTYWA MEREDITH
dwa dni wcześniej

Otworzyłam bagażnik, sprawdzając czy wszystko znajduje się na swoim miejscu. Wbrew pozorom, nie miałabym ochoty zawracać do Durham, będąc w połowie drogi do domu. Chociaż patrząc na to z drugiej strony, prawdopodobnie osiągnęłabym to, co chciałam. Rick kazałby mi po prostu dotrzeć do Fell’s Church, a sam zapewne wróciłby do miasteczka tydzień wcześniej. Tak, przez połowę wakacji skupiał się na swoich badaniach. Jakimś cudem dostał na nie fundusze. Tak, wiem, powinnam była się cieszyć z tego, że przynajmniej jemu się w życiu wiodło. Czym jednak jest świat bez odrobiny zazdrości? Każdy z nas popełniał w życiu błędy, podejmował decyzje, z których trudno się potem wyplątać.
 - Wróć ze mną - westchnęłam cicho, spoglądając na mężczyznę, który stał przede mną. Nie miałam zielonego pojęcia za co zasłużyłam na takie szczęście. Większość z nauczycieli raczej nie spoglądało na swoje byłe uczennice z miłością. 
- Dobrze wiesz, że nie mogę – wzruszył ramionami bezradnie. Tak, już znałam tą gadkę: „Przecież niedługo się zobaczymy”. Nie kłamał, zdawałam sobie z tego sprawę. Cholera, chyba zaczynałam zachowywać się jak te wszystkie nastolatki, które dostawały świra na punkcie swoich chłopaków. Przygryzłam dolną wargę, przyglądając się jego opalonej twarzy. Musiał to zauważyć, bo przysunął się do mnie na tyle, że dzieliły nas milimetry. Uśmiechnęłam się nieznacznie, muskając jego pełne wargi. Był chyba jedyną osobą, przy której zapominałam o tym, kim naprawdę byłam. Tą stalową łowczynią, która już kilka razy usiłowała nadziać Damona na włócznię. W tym momencie nie było powodów do wyciskania łez. W końcu nie rozstawaliśmy się na zawsze, prawda? Nie znaczyło to jednak, że nie ogarniała mnie tęsknota. Chyba to właśnie nazywało się prawdziwą miłością.
- Zadzwoń, kiedy dojedziesz. – najwidoczniej on również nie cieszył się z powodu mojego wyjazdu. Powinnam w ogóle dziękować za to, że zgodził się przygarnąć mnie na dwa tygodnie. Rodzice nie należeli do osób, które akceptowały takie związki. Jakiś czas temu, dziwnym cudem przekonali się jednak do starszego o jakieś siedem lat Alaricka. Wsiadając do samochodu, uświadamiałam sobie, gdzie tak naprawdę znajduje się moje miejsce na ziemi. Dopiero po pojedynku, który stoczyliśmy jakiś czas temu, zdałam sobie sprawę z tego, ile znaczy dla mnie ta mała mieścina. Czy nie powinniśmy dbać o nawet o najmniej znaczące szczegóły, zanim będzie za późno?

teraźniejszość
Zmrużyłam oczy, nie do końca wiedząc co się dzieje. Dopiero po dłuższym momencie zorientowałam się, że dzwoni moja komórka. Po prostu świetnie. Wróciłam zaledwie kilka dni temu, a już dzwonią telefony. Czyżby aż tak bardzo wszyscy się za mną stęsknili? Mimo wahania nacisnęłam zieloną słuchawkę. Słysząc wysoki głosik, wywróciłam teatralnie oczami. „Tak, też miło cię widzieć.” pomyślałam z sarkazmem. 
- Przestań dramatyzować, Bonnie – nie pierwszy raz uspokajałam rudzielca na „dzień dobry”. Była tak zdenerwowana, że nie potrafiłam jej zrozumieć. Tak, chodziło o Elenę. To nic nowego, przy tej dziewczynie należało mieć stalowe nerwy. Nie, żebym się nią nie przejmowała. Owszem, potrafiła tak kombinować, że aż szczęka opadała, jednak gdyby się tak wszystkim martwić, z pewnością można by przejść przedwczesny zawał. Zacisnęłam wargi w cienką linię, jeszcze przez moment wysłuchując lamentów czarownicy. Nie miałam teraz innego wyjścia, jak po prostu pójść do domu Gilbertów i zobaczyć o co tak naprawdę chodzi. Zazwyczaj robiła z igły widły, ale może tym razem chodziło o coś naprawdę poważnego? Zanim zatrzasnęłam drzwi, zostawiłam na stole małą karteczkę dla rodziców, tak na wszelki wypadek. Wątpliwe było, aby wcześniej wrócili z pracy, ale kto ich tam wie?

PERSPEKTYWA ELENY
teraźniejszość

Niestety, sierpień dobiegał końca. Wiązało się to z powrotem do liceum. Czekała nas ostatnia klasa, potem droga do college’u była otwarta. Nie należałam do osób, które myślały o swojej przyszłości. Teraźniejszość znacznie pogmatwała mi życie. Każda normalna osoba zastanawiała się nad wyborem szkoły, ale nie ja. Wolałam spędzać czas w Mrocznych Wymiarach czy też rozważać, którego z braci Salvatore mam wybrać. Ta druga sprawa mogła wydawać się rozwiązana, jednak nie do końca było to prawdą. Stefano nie zrezygnuje ze mnie, doskonale zdawałem sobie z tego sprawę. Damon również nie odpuszczał, taki charakter. Mimo, iż wczoraj dałam do zrozumienia, na którym z nich naprawdę mi zależy, drugi nie zastanawiał się nad przegraną. Na nowo rozpętałam wojnę pomiędzy dwoma braćmi. Jej skutki z pewnością będą tragiczne. Westchnęłam cicho, wystawiając twarz do słońca. Dzisiejszy dzień zapowiadał się wyjątkowo przyjemnie. Niestety, błogi nastrój nie udzielał mi się. Zirytowały mnie słowa młodszego Salvatore’a. Owszem, każdy miał prawo wyrażać własne zdanie, jednakże tym razem przesadził. Wchodząc do domu, przygotowałam się niemal na każdą możliwość. Długie kazanie miałam jak w banku, w końcu nie wróciłam na noc. Lepiej, abym nie mówiła, gdzie też podziewałam się przez resztę wczorajszego dnia. Ciocia Judith niespecjalnie przepadała za Stefano. Damona widziała może kilka razy, powinien zapaść jej w pamięć po pewnej kolacji, na którą się wprosił. Moja rozważania przerwała Merry, która tak naprawdę pojawiła się… znikąd? Cholera, powinnam być przyzwyczajona do takiego spontanicznego pojawiania się, w końcu byłam dość blisko z pewnymi wampirami
- Elena! – zmarszczyłam czoło, unikając wzroku przyjaciółki. Może i nieco w tym momencie przesadzałam, ale czy ona nie była przewrażliwiona? Chciała mnie pilnować na każdym kroku, traktując mnie przy tym jak małe dziecko. Przygryzłam dolną wargę, rozglądając się po salonie. Dookoła panowała grobowa cisza. Skoro Judith tak bardzo się martwiła to dlaczego nie została, aby prawić mi morały? 
- Tak, tak, wiem. Źle zrobiłam – nie czekając na upomnienie, przeszłam do kuchni. Mimo, iż mieliśmy dopiero wczesny ranek, zgłodniałam. W końcu nie byłam kimś nadzwyczajnym, po prostu człowiekiem. Ech, za to w tym miasteczku powinni chyba karać. Chwyciłam pudełko czekoladowych ciasteczek, po chwili wyciągając je w stronę mojej towarzyszki. Tak, musiałam jej wszystko wyjaśnić, a przy okazji dowiedzieć się kilku ważnych rzeczy. Ktoś najwyraźniej mnie uprzedził.
- Gdzieś ty do diaska była przez tyle czasu?! – Suarez* zawsze sprawiała wrażenie najpoważniejszej z naszej trójki. Zaryzykowałabym nawet stwierdzenie, że zachowywała się niczym matka. 
- Gdzie Judith? – zaczęłam nowy temat, nie odpowiadając na jej pytanie.
- Pierwsza zapytałam. Czy chociaż raz możesz traktować nas wszystkich poważnie? 
- Przecież właśnie tak jest – odparłam, wzruszając ramionami. Może i swego czasu poświęcałam więcej przyjaciołom, jednak każdy z nich doskonale zdał sobie sprawę z tego, że wiele rzeczy uległo zmianie. 
- Żartujesz sobie ze mnie? Dzisiaj dzwoniła do mnie Bonnie i wiesz co mi powiedziała? Była wczoraj u ciebie, pewna, że cię zastanie. Co się okazało? Że nikt nie ma zielonego pojęcia gdzie jesteś!
- Pozwolisz mi coś wytłumaczyć? – zacisnęłam wargi w cienką linię, krzyżując ręce na klatce piersiowej.
- Byłaś w pensjonacie, prawda? – westchnęła cicho Meredith. Skąd o tym wiedziała? Owszem, spotkałam się z nią niecałe pół godziny przed tym, jak udałam się do braci Salvatore. Czyżby jednak okazała się taka wszechwiedząca?
- Nawet jeśli... To miałam jakiś powód. Nie możesz mnie pilnować na każdym kroku. – wbiłam wzrok w podłogę, jeszcze raz przypominając sobie wszystko, co miało miejsce od wczorajszego wieczoru do dzisiaj. Cóż, raczej nie próżnowałam. Miałam tylko nadzieję, że więcej informacji na ten temat nie ujrzy światła dziennego. 
- Nie chcę nic mówić, ale powinnaś… upewnić się. Zrobić coś, dzięki czemu będziesz wiedziała, że naprawdę coś do ciebie czuje. Znasz go. Równie dobrze może cię oszukiwać. – mruknęła, zerkając na  mnie. Tak, z pewnością to ona myślała o pewnych sprawach w zupełnie inny sposób. Miała do nich większy dystans. Logiki w jej słowach również nie brakowało. Czy to oznaczało, że musiałam przyznać jej rację? Że równie dobrze Damon może zjawić się pewnego dnia i oznajmić, że wynosi się z Fell’s Church raz na zawsze, wcześniej napominając, że nie ma dla mnie miejsca w jego życiu? Odparłam coś pod nosem nieskładnie. Przecież wystarczyło mi spojrzeć na Bonnie. Wcześniej mogło się wydawać, że był nią zauroczony, a teraz co? Może i wrócił kilka dni temu, jednak powinien znaleźć czas dla swojego Rudzika, racja? W tym też momencie poczęło przepełniać mnie dziwne uczucie. Po części przyjemne, jak najbardziej. Czyżbym przez ten cały czas była zazdrosna o swoją przyjaciółkę? „Cholera, Eleno, przecież ta mała wariatka nic dla niego nie znaczyła. Pewnie zauroczyła go, jednak nie trwało to długo” podpowiadał mi jakiś głosik w głowie. Jednak gdyby tak było, nie poświęciłby dla niej swojego życia, prawda? W tym momencie wydawałam się być rozdarta bardziej niż kiedykolwiek. 
- Ale skąd możesz wiedzieć, że właśnie na mnie trafi? – zapytałam niezbyt przekonująco. No proszę, jak szybko potrafiłam zmienić zdanie. Nie powinnam wątpić w swoje uczucia, w końcu to bezsensowne. Ugh, emocje były niczym wirus komputerowy. Rozprzestrzeniały się w zastraszającym tempie. Zanim się obejrzysz, już jesteś ogarnięty radością albo wręcz przeciwnie, smutkiem.
- Chodzi właśnie o to, że nie mamy pewności. Nikt nie jest idealny, a już tym bardziej on. Nie mam zamiaru prawić ci morałów, ale powinnaś to przemyśleć. Serio – chyba jeszcze nigdy nie rozmawiałyśmy ze sobą tak szczerze, a nawet jeśli… było to dawno temu, prawdopodobnie w moim poprzednim życiu. Wzięłam głębszy oddech, uśmiechając się nieznacznie.
- Poradzę sobie, serio. Tylko błagam, powiesz mi w końcu gdzie jest Judith? Cud, że w ogóle mnie jeszcze nie zabiła – wywróciłam teatralnie oczami, wkładając do buzi kolejne ciasteczko. Meredith, słysząc moje pytanie westchnęła cicho.
- Poszła do pracy. Dobrze, że nie widziałaś jej miny w momencie, gdy odebrałaś telefon – no, to pięknie. Tym razem szykowało się coś naprawdę… dużego. Niestety, mogłam winić za to jedynie samą siebie. Boże, od kiedy to stałam się taka moralna? Za dużo czasu bez rodziny? 

Życie jest podobne do przeciągu – kiedy jedne drzwi zamykają się z hukiem, inne otwierają się w ciszy, niewidoczne na pierwszy rzut oka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz