,,Drogi pamiętniku, ludzie rodzą się i umierają. Taka jest naturalna kolej rzeczy. Niektórzy na to jednak nie zasłużyli, nawet wtedy, gdy żyli kilka stuleci i byli największymi egoistami na całej kuli ziemskiej. Tak, w końcu muszę przyznać przed samą sobą - jego naprawdę nie ma. To znaczy wspomnienia o nim tkwią w zakamarkach mojej duszy. Ulotnił się tak niespodziewanie jak poranna mgła. Damon Salvatore nie żyje, w dosłownym tego słowa znaczeniu. Cokolwiek działo się między nami na samiutkim początku, uległo destrukcji. Mówienie o tym całym zajściu wcale nie przychodziło mi z łatwością. Zapewne każdy się tego spodziewał. Zupełnie tak samo jak rozmowy o jego młodszym bracie – Stefano. Och pardon, zielonooki przynajmniej wiódł spokojną egzystencję wraz z Klausem. Sądzę, iż pomalutku godziłam się z tym faktem. Nie mogłam go usidlić na całe wieki, nie potrafiłam mieć mu tego za złe. Wampir to wampir. Istota mroku. Nic ani nikt nie jest w stanie sprawić, że całkowicie wyzbędzie się on swojej prawdziwej natury. Czy jednak czułam się odrzucona, zapomniana? Oczywiście, że nie. Nie zapominajmy o tym, że tkwili przy mnie Meredith, Bonnie, no i Matt. Może i nie do końca radzili sobie z moimi wahaniami nastrojów, ale mimo wszystko byłam im wdzięczna za to, że się starają. Tak, niemalże każde z nas odczuwało skutki zniknięcia wampira. Niestety, ale wciąż żyłam w otoczeniu dzieci ciemności. Zapewne miało się to nigdy nie zmienić. Wprawdzie jedynie to nie dawało mi zapomnieć o wszystkich niebezpieczeństwach, które czyhały na mnie na niemalże każdym kroku. Wszelkie stworzenia o nadludzkich zdolnościach pożądały mojej krwi, czy podobało mi się to, czy nie. Lepiej jednak być świadomym, że lada moment można zniknąć z powierzchni świata, prawda?”
Przygryzłam dolną wargę, zamykając pamiętnik. Tak, na dzień dzisiejszy zdecydowanie wystarczy mi wywodów. Wsunęłam na pozór zwykły zeszyt pod materac łóżka. Dookoła panowała głucha cisza. Zapewne jeszcze jakiś czas temu napawałaby mnie lękiem, jednak teraz nie przerażała mnie w choćby najmniejszym stopniu. Przyzwyczajałam się do samotności. Jak się okazało, nie była to taka paskudna rzecz. Nie mogłam pojąć kto rozsiał tak paskudne plotki o egzystencji bez kogokolwiek u boku. Ciocia Judith zapewne nie wróciła jeszcze z kolacji organizowanej przez jedną z jej koleżanek. Robert zapewne poszedł razem z nią. Cóż, chociaż im się układało. Każdemu coś należało się od życia. Przecież na całym świecie nie żyła jedynie Elena Gilbert – niegdyś prawdziwa Królowa Lodu, a teraz delikatny płatek śniegu, który mógł stopnieć przy większej dawce adrenaliny.
Pokręciłam głową z niedowierzaniem, wymykając się z pokoju. Z przyzwyczajenia skierowałam swoje kroki do kącika Margaret. Oparłam się o framugę drzwi, wyginając usta w cierpkim uśmiechu. Wydawała się tak niepozorna i delikatna, że aż strach pomyśleć, co by się stało, gdyby na swojej drodze spotkała kogoś na pokrój moich przyjaciół. Jeszcze przez chwilę wpatrywałam się w śpiącą dziewczynkę, następnie zamknęłam drzwi.
Po cichu, po cichutku zeszłam do salonu. Najwidoczniej tej nocy nie dany mi był błogi sen. Kolejny wieczór miałam spędzić przy nudnawej książce. Może i tak by się stało, gdyby nie… Wstrzymałam oddech, słysząc dzwonek do drzwi. Niemal od razu pomyślałam, że to zapewne pozostali domownicy. W końcu kto mógł nachodzić zwyczajną nastolatkę w środku nocy? Niespecjalnie intrygowało mnie również to, kto usiłował dostać się do domu. Nacisnęłam klamkę, kompletnie ignorując fakt, że w chwili obecnej miałam na sobie jedynie piżamę.
Wychylając się na zewnątrz niemalże doznałam szoku. W tym momencie czułam się tak, jakby ktoś wylał na mnie kubeł z zimną wodą. Oto hipnotyzujące, ciemne niczym północ tęczówki wpatrywały się we mnie ze zdumieniem, odpowiadałam owej postaci tym samym. Przecież to nie było możliwe! Jakim cudem widziałam to, co widziałam? Rozpoczęłam gorączkowe rozmyślania. Co też takiego ważnego wydarzyło się w ciągu tych ostatnich tygodni? Umarłam? Nic innego nie tłumaczyłoby tego, że tuż przede mną stał ten niezwykle irytujący osobnik o kruczoczarnych włosach. Zacisnęłam wargi w cienką linię. Oczywiste było to, że czekałam na jakiekolwiek wyjaśnienia.
- Witaj, księżniczko — aksamitny baryton pieścił moje uszy.
Potrząsnęłam energicznie głową, brakowało chwili, abym rzuciła się mu w ramiona i wyznała, jak bardzo tęskniłam. Zamiast tego zatrzasnęłam mu drzwi przed nosem. Tak, kolejne z niepożądanych zachowań panienki Gilbert. Przylgnęłam do ściany, zaciskając drobne dłonie w piąstki. Zupełnie nie zwracałam uwagi na słone krople spływające po moich policzkach.
- Nie jesteś prawdziwy! Nie jesteś! — wykrzyczałam, nie robiąc zupełnie nic, aby uniemożliwić mu wejście do środka.
Strach przejmował nade mną kontrolę. Moje serce kołatało w rytm stukania, a może raczej walenia w drzwi. Nie, żebym go tutaj nie chciała. Z przyjemnością wpatrywałabym się w jego oczęta, w których tkwił cień tajemnicy. Jeżeli chciałby, mógłby dostać się oknem, został tutaj już zaproszony. Wypuściłam powietrze z płuc ze świstem.
- Nie wierzysz mi, il mio angelo? — jeszcze nigdy nie słyszałam, aby Damon mówił takim tonem.
Pokręciłam przecząco głową. Skąd mogłam wiedzieć, że nie kłamie?
- Eleno, klnę się na Boga, jeżeli za chwilę nie otworzysz, wyciągnę cię stamtąd siłą
Wiedziałam, że nie kłamał, jednak nie zważałam na to. Tkwiłam uparcie tuż obok drzwi, nie przesuwając się ani na milimetr. Pokręciłam głową, gdy pojawił się zupełnie znikąd i chwycił mnie w swoje ramiona i wyprowadził w ciemną noc, nie zważając zupełnie na nic. Wpatrując się w jego twarz, oświetlaną tarczą księżyca, przygryzłam dolną wargę.
- Dlaczego wróciłeś? Dlaczego to zrobiłeś? — wyszeptałam, nie uzyskując żadnej odpowiedzi. Cisza. Nawet nie zwracałam uwagi na to, że moje ciało drży. Oszukał nas wszystkich podstępnie, a nawet nie raczył przeprosić. Jedynie wpatrywał się we mnie śmiało, posyłając dwustu pięćdziesięciu kilowatowy uśmiech. Spuściłam wzrok i zrobiłam kilka kroków w tył.
– Odpowiedz chociaż teraz! — syknęłam cicho, wpatrując się w niego z zaciętym wyrazem twarzy.
- Nie mogę. — znowu się wymigiwał. Co mogłam na to poradzić? Skarcić go? Postraszyć? Powiedzieć, że jeśli natychmiast nieprzestanie zachowywać się jak rozpieszczone dziecko to osobiście go uderzę? Miło, że myślisz o mnie w ten sposób. Usłyszałam nagle w swojej głowie. Szlag! Mogłam się domyśleć, że będzie podsłuchiwał.
- Puszczaj mnie! — krzyknęłam, czując jak nagle jego ręce zakleszczają mnie w uścisku. Nie miałam zielonego pojęcia co też działo. Może i nie chciałam się do tego przyznać, ale skrycie lubiłam bycie jego Księżniczką Ciemności.
- Nie ruszaj się. Tylko zmniejszasz swoje szanse na wyjście z tego bez szwanku — wampir uśmiechnął się tryumfalnie, jeszcze ściślej oplatając mnie ramionami.
- To boli, ty idioto! W co ty ze mną pogrywasz?! — wbiłam paznokcie w jego rękę, jednak na Salvatorze nie zrobiło to większego wrażenia.
- Poproś grzecznie, to Cię wypuszczę — był zadowolony z siebie. I to jeszcze jak! Co za dupek. Czy miałam jednak inne wyjście? Raczej nie uśmiechało mi się tkwić tak przez kilka minut, do momentu, aż zabraknie mi tchu.
- Puść mnie. — wyszeptałam, jednak do potulności było mi daleko. Najwyraźniej to wyczuł, bo pokręcił głową z dezaprobatą.
- Stać Cię na coś więcej, Gilbert. Przecież jesteś tak doskonałą aktorką —Coś w jego tonie głosu mi się nie podobało. Drgnęłam niespokojnie, przestając się szarpać.
- Jeżeli… jeżeli mi coś zrobisz to powiem Stefano — wymamrotałam, biorąc haust powietrza. Czułam jego słodki oddech na karku. Przesuwał ustami po mojej szyi, czując się przy tym całkowicie bezkarny.
- Tak, z pewnością przestraszę się mojego braciszka, którego tutaj nie ma.— starszy Salvatore roześmiał się, jednak wyglądało na to, że nie miał zamiaru odpuścić. Przecież nie mógł być już pod władzą Shinichiego, kitsune nie żył już od długich miesięcy! I wtedy uświadomiłam sobie pewien fakt. Wampir był tutaj ze mną, rzekomo martwy, ale jednak prawdziwy. Zmartwychwstał, a to oznaczałoby, że to „coś” również. A co, jeżeli znów osiągnął przewagę nad Salvatorem, co, jeżeli znów wdarł się do jego umysłu? Przybrałam kamienny wyraz twarzy, odchylając głowę na tyle, aby móc spojrzeć w jego oczy. Wciąż tkwił w nich niespotykany mrok, a co najgorsze – pustka. To, co po chwili powiedział…
- Pocałuj mnie — tak, na pewno się nie przesłyszałam. - Śmiało, w Mrocznych Wymiarach okazywałaś mi więcej czułości.
Wiedziałam, że jeżeli życie mi miłe, nie powinnam protestować. Damon na zachętę poluzował nieco uścisk, jednak tylko na tyle, abym mogła swobodnie obrócić się w jego stronę. Zdawałam sobie sprawę z tego, co za chwilę się wydarzy, jednak nie chciałam przyjmować tego do świadomości. Opuszkami palców przesunęłam po jego zimnym policzku. Mógł czuć się zwycięzcą. Uśmiechnęłam się kwaśno, muskając jego słodkie wargi. Przecież teraz niewiele to znaczyło, bawił się ze mną, ot co. Nie pierwszy raz czułam smak jego ust. Tak, pocałowałam go tuż przed śmiercią, ale teraz było inaczej. Nie zrobiłam tego z przymusu. Teraz nie miałam większego wyboru. Odsuwałam się powoli od niego, gdy nagle coś mi to uniemożliwiło. Uniosłam brew, widząc, jak zaciska moje drobne dłonie w swoich, przyciska je do policzków i pogłębia pocałunek. No proszę, romantyk się znalazł. Prychnęłam cicho, poddając się mu. Gdybym próbowała się wyszarpnąć, zapewne złamałabym sobie rękę, a tego żadne z nas nie chciało. Gdy w końcu odsunął się od mnie, spuściłam wzrok.
- Nie mów, że Ci się nie podobało — uśmiechnął się zawadiacko, puszczając moje ręce.
Skrzyżowałam ręce na klatce piersiowej, spoglądając na niego spode łba. Znów zdradzałam Stefano. Myślałam o tym w taki sposób, jakby o wczorajszym obiedzie. Nie spodobało mi się to. Czyżbym już na „dzień dobry” zdołała zatonąć w glorii złego brata? Nie mogłam nawet kontynuować swoich rozmyślań, bo pewna osóbka usilnie starała wmawiać mi kolejne racje.
- Wiesz, że teraz wszystko zacznie się od nowa, prawda? I znowu będziesz moja — Damon wyszeptał mi wprost do ucha. Oszalał?
- Nie mów mi, że się boisz. Kto bagatelizuje zło, ten jest mu poddany. — na zaprzeczenie jego słowom pokręciłam energicznie głową. Wiedziałam, że to jeszcze nie koniec. Coś planował. Co? Nie musiałam długo czekać na odpowiedź.
- A teraz... niespodzianka — wymamrotał jedynie i jak gdyby nigdy nic, wbił kły w moją szyję.
W tamtym momencie właśnie poczułam, jak coś ciągnie mnie do tyłu. Co wydarzyło się potem? Otworzyłam oczy, zrywając się do siadu. Przecież to był tylko głupi... sen. Tak, właśnie tak. Nic podobnego nie miało tutaj miejsca. Dla upewnienia zerknęłam za okno - słońce znajdowało się już wysoko nad linią horyzontu. Próbowałam siebie uspokoić, jednak marnie mi to wychodziło. Ani myślałam, aby wyrównać oddech. Ponownie opadłam na poduszki, wpatrując się tępo w sufit. A co, jeżeli to przeznaczenie mnie prześladowało? Co, jeżeli naprawdę powinnam pokochać Damona ponad wszystko, ponad... Stefano?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz