niedziela, 3 czerwca 2012

6.


Ziewnęłam przeciągle, ani myśląc o tym, aby zwlec się z łóżka. Słońce powoli przebijało się przez i tak zaciągnięte zasłony. Niewątpliwie, rozpoczynał się kolejny dzień. Czas płynął nieubłaganie szybko. Pod jego wpływem każdy z nas się zmieniał. Najwidoczniej nawet ja. Czując, jak czyjeś usta muskają mój obojczyk, momentalnie znieruchomiałam. Dobra, co tu tak naprawdę się działo? Uchyliłam powieki, dopiero po chwili uświadamiając sobie, że nie znajdowałam się w swoim pokoju. Raczej nie powinno mnie to dziwić, po wczorajszym pocieszaniu siebie nawzajem, sprawy przybrały dość nieoczekiwany obrót. Nie, żebym dostała nadzwyczajnego przypadku amnezji. Ściągnęłam usta w dzióbek, przekręcając się na długi bok.
- Co z tobą jest nie tak, Damon? – uniosłam brew ku górze, uważnie przypatrując się rozbawionemu wampirowi.
Nie przypominałam sobie, aby kiedykolwiek było go stać na takie zachowania. Nie, żeby mi to nie odpowiadało. Wręcz przeciwnie. A jeśli tylko próbował mnie rozbudzić… jakże ja doceniam jego trudy. Jedną z dłoni zatopiłam pod poduszkę w poszukiwaniu telefonu. Spojrzałam na wyświetlacz, doskonale wiedząc, czego należało się spodziewać. Kilkanaście nieodebranych połączeń. Nie miałam innego wyjścia, jak po prostu oddzwonić do ciotki. W międzyczasie spiorunowałam wzrokiem swojego towarzysza, który starał mi się w tym przeszkodzi chyba na wszystkie możliwe sposoby. Gdy tak usiłowała odepchnąć go od siebie, usłyszałam w słuchawce rozhisteryzowany głos Judith. Celowo ustawił tryb głośnomówiący, aby ten dupek wiedział, w co mnie wpakował.
- Eleno? –odetchnęłam głęboko.
Może i nadal była na mnie wściekła, jednak dawałam znak życia, prawda? Powinno ją to ucieszyć.
- Niedługo wrócę, jestem z… Bonnie. Wczoraj wypiłam trochę więcej, niż chciałam – odparłam bez zająknięcia. Umiejętność kłamania była bardzo przydatna, musiałam przyznać. Miała tylko nadzieję, że przyjaciółka nie wścieknie się za wrabianie ją w kolejne rzeczy. Jeżeli chodziło o Damona, nie powinna protestować.
- Widzisz, co narobiłeś? – za nim usłyszałam kolejne oskarżenia, rozłączyłam się, a po chwili spojrzałam na Damona z niezadowoleniem. Bardziej upierdliwy już chyba nie mógł być. Przecież nic mi się nie stanie w drodze powrotnej do domu, jakoś nie zauważyłam, aby śledził mnie jakiś psychol. Ktoś tu powinien zostać surowo ukarany za przetrzymywanie mnie w swoim domu.
- Muszę iść. – westchnęłam cicho, wyswobadzając się z jego objęć. – Judith mnie zabije, nie wróciłam do domu na noc. Przez Ciebie!
Wycelowałam palec wskazujący w jego klatkę piersiową. Jakoś nie poczuwał się do winy. Wiedziałam, że tak będzie. Uwielbiał wszystko komplikować, ale o konsekwencjach nigdy nie chciał słyszeć. Znając moją ciotkę umierała ze strachu, a nie uśmiechało mi się dostać szlaban na kilka następnych miesięcy. Mieszkałam pod jej dachem, więc miała prawo to zrobić. Margaret zapewne również niesamowicie się tym przejęła i podejrzewałam, iż nie mają z nią w domu łatwo. Tak właściwie, to od kiedy zaczęłam przejmować się rodziną?
- Naprawdę? Wrócisz do domu bez tego? – uniosłam wzrok ku górze, wpatrując się w towarzysza, który w tym momencie zwijał w kłębek moją tunikę. Dlaczego on zawsze musiał robić mi na złość? Naprawdę tak bardzo chciał, abym miała przejebane. A wtedy i jemu by się nudziło. Ułożyłam się na jego plecach, całując go pomiędzy łopatkami. Naprawdę był idealny, w każdym calu. Jeżeli chodziło o wygląd, rzecz jasna. Co do charakteru można się przyczepić. Mogłabym go nazwać aniołem, jednak bliżej było mu do diabła. Sam synalek Lucyfera, to by do niego pasowało. Uśmiechnęłam się krzywo, wyrywając bluzkę z rąk starszego Salvatore’a. Przecież nie mogłam wrócić do domu w samej halce, prawda? Fakt faktem, i tak miałam już zniszczoną reputację. Dzięki Caroline. Rude jest wredne. Powinnam trzymać się tego powiedzenia.
- Nie mam czasu się z tobą teraz bawić – wyszeptałam mu wprost do ucha, robiąc pokrzywdzoną minę. – I przestań mnie denerwować, bo inaczej już tutaj nie wrócę.
- Odwiozę cię – zadeklarował, na co wywróciłam teatralnie oczami.
- Jakiś ty troskliwy. Na pewno nie wzbudzisz podejrzeń, chociaż teoretycznie powinieneś być martwy – w międzyczasie chwyciłam jeansy i wciągnęłam je na siebie. Nie należałam do typu ludzi, którzy wstydzili się swojego ciała. Poza tym, nie miałam już nic przed Damonem do ukrycia.
- Prawda? Przy okazji znajdę kogoś na śniadanie.
- Czyli już ci się znudziłam, tak? – prychnęłam cicho, szturchając go w ramię.
Wypowiadałam te słowa w żartobliwym tonie, raczej nie potrafiłabym im nadać poważnego wydźwięku. Gdy już skompletowałam cały swój strój, musnęłam jego policzek po raz ostatni, po czym zeszłam na dół. Nie wiedzieć czemu, Stefano już wstał. Siedział właśnie na kanapie, popijając zapewne któryś z trunków swojego braciszka. Zaraz, zaraz, od kiedy on pił? Poza tym, czy nie powinien już szwędać się z Klausem? W końcu był teraz jego sługusem. Zostawił mnie z niewiadomych przyczyn właśnie dla Pierwotnego. Och, pardon, odszedł, ponieważ nie potrafił poradzić sobie ze śmiercią kogoś, na kim mu podświadomie zależało. A co ja miałam na to powiedzieć? Myślał, że mi nie było ciężko? Oczywiście, ucieczka od problemów stanowiła najprostsze rozwiązanie, jednak co potem? Prędzej czy później należało wrócić do kłopotów, odkryć ich drugie dno. Owy wampir nie należał do tchórzy, a przynajmniej takie miałam o nim zdanie do pewnego czasu. Teraz wszystko legło w gruzach. Nie rozpaczałam jednak, nic nie działo się bez przyczyny, co to, to nie. Jeżeli miał zniknął, to zniknął, nic mi do tego. Nie należało kierować niczyim życiem, bo potem wychodziło się na dwulicową sukę.
- Cześć – rzuciłam na odchodne.
Nie otrzymałam odpowiedzi. Raczej nie powinno mnie to dziwić. Młodszy z Salvatore’ów ostatnimi czasy nie miał ze mną najlepszych stosunków. Pies go gryzł. Zanim jednak zdążyłam chwycić za klamkę, dłoń chłopaka spoczęła na moim ramieniu. Zmarszczyłam brwi, odwracając się w stronę Stefano. O co też mogło mu chodzić?
- Porozmawiajmy – a o czym on chciał rozmawiać? Nie wydaje mi się, abyśmy znaleźli jakiś wspólny temat. Skrzyżowałam dłonie na piersi, kręcąc przecząco głową.
- Nie teraz, naprawdę nie mam czasu, muszę wracać – odgarnęłam z czoła kilka niesfornych kosmyków.
- To zajmie tylko chwilę
Dobrze, niech mu będzie. Dwie minuty mnie przecież nie zbawią. Od kiedy mu tak na mnie zależało? Przecież sam zdecydował, że odejdzie, że tak będzie dla mnie lepiej. Teraz chciał się mną zaopiekować? Tak jakby trochę na to za późno. Stracił swoją szansę, więc nie powinien już wtrącać się w moje życie. To ja podjęłam taką decyzję, więc jeżeli okaże się ona złym posunięciem, osobiście poniosę za nią konsekwencje. Nie, nie rozpłaczę się jak małe dziecko i nie pobiegnę do któregoś z przyjaciół, błagając na kolanach o pomoc. Już i tak zbyt wiele dla mnie zrobili, nieprawdaż?
- Przespałaś się z… nim – zarzucił mi na dobry początek. Tak, doskonale wiedziałam, o co mu chodziło. Spędziłam noc z kimś, kogo on rzekomo nienawidzi. Jakie to przykre. Nie dla mnie.
Sposób, w jaki wyrażał się o Damonie sprawiał, że miałam ochotę urwać tą rozmowę, jednak nie, będę pokojowo nastawiona, nie przetrącę mu łba.
- Nic ci do tego – fuknęłam, wsuwając dłonie do kieszeni spodni. To już nie była jego sprawa. Już dawno minęły czasy, gdy stanowiliśmy parę, więc jego pytania nie miały podstaw. Bo co? Zdradziłam go wtedy czy jak?
- To Damon! On nigdy się nie zmieni, nawet dla ciebie – ton jego głosu powoli zaczynał mnie irytować. Nie miał bladego pojęcia o tym, co jest dla mnie dobre, a co złe, więc
- Nie przyszło ci do głowy, że może go takiego zaakceptowałam? W przeciwieństwie do ciebie. To się nazywa tolerancja, wiesz? – mruknęłam cicho, jednak byłam niemalże pewna, że to dosłyszał.
W innym wypadku nie rzucaliby się sobie do gardeł przez parę setek lat. Nie byłam dzieckiem, widziałam, co się tutaj działo. Jakoś nie zapowiadało się na to, aby ich relacje uległy zmianie. Pomyśleć tylko, że tym razem do tego wszystkiego przyczyniłam się ja, zwyczajna (a może jednak nie do końca) dziewczyna z miasteczka zapomnianego przez Boga. Proszę, proszę, niby zwyczajne Fell’s Church, a jednak…
- Przecież on cię nawet nie kocha – ktoś tu uciekał się do najsłabszych argumentów.
- A skąd to możesz wiedzieć, co? Siedzisz mu w głowie? – stety czy też niestety, krew zwierzątek nie dawała niezliczonych darów.
- Nie – zaczął spokojnie. – Ale znam go znacznie dłużej od ciebie.
- Ale czy aby na pewno lepiej? – dodałam kąśliwie, za co powinnam solidnie dostać w policzek. Wbrew pozorom nie byłam ślepo zapatrzoną w na pozór idealnego chłopaka nastolatką. Znaliśmy się nie kilka dni, a rok, jeżeli nie więcej. Doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, jaki Damon był naprawdę. Przez te wszystkie miesiące poznałam go od podszewki, odkryłam wszystkie jego sekrety, nawet te, z najodleglejszych zakątków duszy. Z pewnością nie można go porównać z typowym, amerykańskim licealistą. Nie zasługiwał na to. Można by powiedzieć, że dla takiej osoby jak on to wręcz obraza. Uważał się za zbyt idealnego. Chwalipięta. Ale czy właśnie nie za to go lubiłam? Potrafił docenić samego siebie, a nie tak jak większość narzekać a to na swój wygląd, a to na swoje usposobienie. To, że czasami irytował do granic możliwości i chciało się go przebić kołkiem to już inna bajka. Owszem, czasami na to zasługiwał, ale bez przesady.
- Jestem już dużą dziewczynką, Stefano. Umiem sobie poradzić – wycedziłam przez zaciśnięte zęby. Co on sobie wyobrażał? Nie miał prawa mi rozkazywać, nie był moim ojcem. Niestety, on nie okazał się takim szczęśliwcem i zginął w wypadku, w którym powinnam ucierpieć jedynie ja. Tak, po raz kolejny wracałam do sprawy Stróżów. Do czego mi to tak właściwie było potrzebne? Nie miałam pojęcia
- Tylko nie próbuj przychodzić do mnie, jeżeli cię skrzywdzi – zastrzegł sobie wampir.
- Nie mam najmniejszego zamiaru – dodałam już nieco ciszej i trzasnęłam drzwiami. Dość rozrywek na dzisiaj.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz